Wycwiel dzięki
Grand Prix Krakowa w biegach górskich, Przyjazna Trójka 3,7km
Wybrałam się rano po 9 do Lasu. Organizatorzy tym razem ze względu na nowe obostrzenia zrezygnowali z pomiaru czasu i bieg był z własnym pomiar. Cykl GP składa się co roku z 5 biegów, co miesiąc od listopada do marca. W tym roku terminy się trochę poprzesuwały. To był już ostatni bieg z cyklu, tzw. Wielki Finał
Nasza drużyna zajmuje na razie drugie miejsce, mam nadzieję że wynik utrzymamy
Fajnie było zdobyć jakieś punkty dla drużyny.
Na miejscu pomimo braku pomiaru czasu i dowolności w wyborze pory biegu (trzeba trasę pokonać w sobotę lub niedzielę) było sporo ludzi. Może dlatego, że na trasie miał być fotograf między 10-12 (ja się na fotkę nie załapałam
). Pogoda przepiękna, ciepło i słonecznie, po rozgrzewce musiałam się przebrać w krótki rękaw. Spotkałam kilka osób z drużyny. Okazało się, że kolega i koleżanka biegną ten sam dystans, więc postanowiłam pobiec z nimi żeby się nie zgubić.
Start u podnóża długiego, kilometrowego podbiegu. Miałam obawy czy nie będę musiała przechodzić do marszu. Kolega już na tym podbiegu zostawił nas w tyle
Ja cały czas truchtałam, więc jestem z siebie dumna
Pod koniec już mi było niedobrze, ale stwierdziłam, że nie ma czasu na zwracanie śniadania
Później płasko i lekko z górki, więc starałam się biec żwawo i próbowałam pilnować kadencji. Na tym odcinku zostawiłam koleżankę w tyle, ze dwa razy się oglądałam dla pewności, czy nadal jest za mną co znaczyło że biegnę dobrą trasą
Kolejny etap to stromy zbieg z kamieniami i korzeniami i tu włączyła się ostrożność, szczególnie pilnowanie prawej nogi. Gdzieś tam jeszcze w głowie to złamanie siedzi. A poza tym odzwyczaiłam się od leśnych zbiegów.
Ostatni etap przed metą to było bardzo strome podejście. Przeszłam do marszu, ledwo łapałam powietrze i jak zaczął się płaski odcinek, to myślałam że nie dam już rady pobiec. Brakowało trochę kibiców i rywali, z którymi można by powalczyć przed samą metą. Zmusiłam się do truchtu, ale jedyna myśl w głowie to było "zatrzymać się". Ostatnia prosta na podbiegu, tam już było wsparcie kolegi, który przybiegł wcześniej. Na mecie padłam i długo nie mogłam wstać. Pierwszy raz od porodu dobiłam do tętna 190
Czas wyszedł 19:57.3. Super, że poniżej 20 minut. Gorszy o 10 sekund od mojego rekordu na tej trasie z lutego zeszłego roku. Biorąc pod uwagę, że kilogramów więcej, formy brak bo dopiero wracam i że nie było prawdziwej rywalizacji to naprawdę świetny wynik, jestem zadowolona
aż mi żal, że to ostatni biegz cyklu i kolejny dopiero na jesień
Wykresy i fotki wrzucę za chwilę, jak będę mieć dostęp do kompa.