Wczoraj krótki prosty trening zrobiony, później wrzucę a teraz trochę na temat Szczebel Cup
Szczebel Cup 23km, 2000m
prawdopodobnie najtrudniejszy półmaraton górski w tej części galaktyki
Start w samo południe, piękna pogoda, słoneczko, gorąco idealnie do "biegania" po górach. A dokładnie po jednej górze. Jakim trzeba być świrem żeby włazić w męczarniach na górę, później złazić z niej walcząc o życie a później znowu wyjść i znowu zejść i tak 4x? Nikt normalny raczej się na to nie pisze W biegu wystartowało 58 zawodników, chociaż ciężko to nazwać biegiem. Moim zdaniem najbardziej niebiegowy półmaraton w jakim brałam udział.
Odcinek biegowy to ok. 1km po starcie - płaska, polna droga chociaż miejscami z błotem i ogromnymi kałużami. Tutaj chciałam ruszyć mocniej, ale od razu tętno wyskoczyło bardzo mocno w górę, pomimo że wcale tempo nie było jakieś zawrotne. Pewnie efekt osłabienia po chorobie. Bardzo ciężko się biegło.
To co dobre szybko się kończy, więc szybko skręciliśmy w las, a tam szlak prowadzący początkowo strumieniem, oczywiście pełnym kamieni. Te kamienie na Szczeblu...
Strumień szybko się skoczył, a kamienie tak naprawdę zaczęły się na dobre. Małe, średnie, duże, ogromne. Twardo osadzone, luźne i zdradliwe - niby w zimi a jednak odjeżdżały z pod nóg. Do tego wszystkiego spore nachylenie więc trzeba było uważać żeby robiąc krok w górę nie zjechać na dół.
Po prawie 3km w końcu udało się wyjść na górę, tylko po to żeby odbić w prawo i zacząć zbieg. Tym razem dla odmiany trasa zupełnie poza szlakiem i ścieżkami. Dla odmiany również mało kamieni, za to dużo błota, korzeni, liści, mokrej leśnej ściółki. Oczywiście było stromo. Bieganie w takich warunkach? Dobry żart. Raczej dupozjazdy, zjazdy na butach, ślizgi. Sporą część tego zbiegu pokonałam robiąc słowiański przykuc i zjeżdżając na butach. Przy okazji jakoś tak zjechałam z trasy i później ze znajomą musiałyśmy szukać tasiemek znaczących trasę.
Dopiero gdzieś na dole wróciły kamienie, ale można się było rozpędzić. Bieg nie trwał długo, do pierwszego punktu odżywczego.
Tam trochę wody (bardzo gorąco było....) i już chciałam dalej biec w dół szeroką kamienistą drogą, ale mnie uświadomili na punkcie, że trzeba odbić znowu w las i będzie zabawa pod górę Oczywiście znowu poza szlakiem, z takim samym podłożem jak było przed chwilą w dół. O ile na zbiegu mokra ściółka chętnie współpracowała, bo poruszała się w tym samym kierunku co ja - czyli w dół o tyle pod górę było znaczenie gorzej, bo ja chciałam do góry, a błoto i ściółka na dół. Kilka ślizgów zaliczyłam, głównie na odcinkach gdzie szłam prawie na czworaka.
Przypominam - to był bieg, półmaraton Dobrze że wzięłam kijki, bo bardzo pomagały. Zarówno w górę jak i w dół.
Jak już wyszłam na górę to naprawdę byłam zmęczona. I znowu zabawa w dół. Tym razem już bez błota, sporo kamieni i korzeni, ale nawet dało się momentami biec. Czas na zegarku to jakaś abstrakcja Chciałam spróbować nadrobić, pobiec trochę szybciej ale w pewnym momencie spotkałam kulejącą koleżankę. Wracała do góry, powiedziała że chyba skręciła kostkę (jak się później okazało złamała kostkę W sumie 3 osoby nie ukończyły biegu ze względu na kontuzję kostki). Stwierdziłam, że w takim razie wolę nie ryzykować i nie będę nic nadrabiać, bo jeszcze autem do domu trzeba wrócić
Na samym dole czekał drugi punkt odżywczy, a na nim pyszne naleśniki Znowu wypiłam sporo wody, niestety jakoś zapomniałam żeby uzupełnić zapasy wody. Chyba trochę zlekceważyłam dystans, bo to "tylko" półmaraton. Tyle że na zegarku miałam dopiero 10km i czas... 2:40 Normalnie nowa życiówka
Trzecie podejście było mniej strome w porównaniu do pozostałych dwóch, zdarzały się nawet prawie płaskie odcinki, ale lekko nachylone. Nawierzchnia momentami też była całkiem normalna. Niestety sił już brakowało żeby biec pod górkę Na dodatek pod koniec podejścia skończyła mi się woda. Dobrze, że na dole był trzeci punkt odżywczy, a ten trzeci zbieg miał już być krótszy niż pozostałe. Na dodatek wszyscy mówili, że "na Glisne" to już będzie luz, bo tam jest fajny szlak. I rzeczywiście w końcu można było normalnie zbiegać. Takie kamienie już nie byku straszne
Na trzecim punkcie zameldowałam się z czasem 4h i miałam obawy czy zmieszczę się w limicie. Wychodziło, że powinnam zrobić 21km w równe 5h. Ostatnie podejście na Szczebel nie było trudne i nawet nie zajęło jakoś dużo czasu. Zbieg początkowo też nie był ciężki więc liczyłam że zmieszczę się w tych 5h.
Niestety zaczęły się moje ulubione kamienie. Osobiście uważam że zejście czarnym szlakiem jest gorsze i zajmuje więcej czasu niż wejście
Zaliczyłam kilka poślizgów z kamieniami, lądowałam na drzewach łapiąc równowagę, nogi się trzęsły i same uginały więc musiałam uważać żeby zębów nie wybić. Patrzę na zegarek, a tak już 21km i 5h. Na limit szans nie było, ale też trasa wyszła dłuższa niż 21km. Ostatni płaski kilometr do mety to był marszobieg, bo nogi miałam jak z waty. Do takiego "biegu" to nie trening biegowy potrzebny tylko siłowy
Ostatecznie czas 5:16:56
Ponad tydzień minął od zawodów a ja nadal mam dość biegania po górach i zastanawiam się co chce biegać w kolejnym sezonie
Zmieniony przez - Viki w dniu 2023-09-26 10:40:35
Zmieniony przez - Viki w dniu 2023-09-26 10:41:55