Miało być szumne otwarcie sezonu biegowego - ale muszę zadowolić się dużo skromniejszym "wstępem do biegania".
Zapowiadali na dzisiaj piękną pogodę, wiec się zbiesiłam w pracy i postanowiłam przyjść do roboty "na później". A rano polecieć do lasu.
A w lesie na dramacie - jak nie błoto, to połacie lodu i kałuże wody. A w tym wszystkim końskie i psie kupy...i SMSy z roboty...
Dobra - potruchtałam i pomaszerowałam - nic więcej nie idzie o tym wyczynie napisać. Wydolnościowo zero, ale mam radochę że poszłam. Szczeniara wyła przywiązana do wyspy jak widziała ze bez niej wychodzę.... I tu widzę problem na przyszłość - dopóki nie skończy roku...