Przez Dział 35+ przetoczył się niby huragan, a niby zefirek. Z odmętów różnych postów wynurzył się mi.in. temat diety z przewagą tłuszczów. Aby nie śmiecić w innych dziennikach, bo nie wszyscy lubią kilometry spamu - o swoich doświadczeniach w temacie postanowiłam szybko skrobnąć u siebie.
Generalnie mam tą cechę, ze zapalam się do różnych rzeczy szybko, ale i nudzę szybko - stąd różne zaburzenia odżywiania, skrajne diety, nałogi etc.- zwykle wpadają do mnie na trochę - a potem grzecznie wracam na ogólnie akceptowane tory. Ot taką mam psyche, lubie sobie spróbować. Mam tez kłopot z autorytetami - tzn. mam kłopot z uznawaniem kogoś za autorytet. Oglądając filmiki na yt takich "autorytetów" jest całe mnóstwo, niektórzy wydają się nawet z sensem i logicznie gadać - tylko jak któryś zaczyna coś sprzedawać to ja już mam taki autorytet w 4 literach.
Podejść pod tłuszczówki miałam kilka właśnie pod wpływem yt autorytetów. Potem jak się okazało ze Mama ma problemy z cukrem, podejście do tłuszczówki się zmieniło - bo i motywacja inna. Na serio próbowałam w maju - poległam. Ale ta klęska jest chyba moim największym sukcesem - załapałam, ze tłuszcz jest smaczny:) Zaczęło się dowalanie śmietany, karkówki, boczku i
liczenie makro. Czyli taka tłuszczówka na skróty, dla Grażynki i Janusza:) Ale i przyszło w międzyczasie mierzenie poziomu cukru i zobaczyłam co z cukrem robi chleb a co ciasteczka/lody ze sklepu. I tu było wielkie zdziwienie.
No, a teraz najlepsze - bo jestem już na etapie bardziej sophisticated - odkryłam ze można mieć cały talerz owoców i warzyw i pestek i orzechów i jakieś źródło białca do tego (serowate, jajo, mięska kawałek etc.) i polać to olejem lnianym/konopnym/oliwa etc. i nie liczyć kalorii. I to mi się strasznie spodobało. I wychodzą bardzo różnorodne dania. Ponieważ musiałam nauczyć Mamę tak jeść - nauczyłam i siebie. Nie jest to żadna ketoza - bo nie zamierzam sobie odmawiać warzyw i owoców, które lubię. I ziemniak się trafi, i kasza, i ryż i kawałek chleba (i ciastka widzieliście) - ale nie wszystko jednego dnia, zawsze w towarzystwie tłuszczu. Chciałabym po 3 miesiącach takiego jedzenia pójść na badania krwi i zobaczyć jak cholesterol. Chociaż też nie mam przekonania aby był to jakiś bardzo miarodajny wskaźnik... Paznokcie rosną i się nie łamią. Cykl jak w zegarku. Waga na miejscu. Instynktów morderczych w stosunku do chłopów w domu jakby mniej. Generalnie odczucia na dużym pozytywie.
Czyli -
do diety z dużą ilością tłuszczu trzeba sobie samemu powoli dojść.
Powyższe jest tylko i wyłącznie moją refleksją. Wcale nie uważam, ze każdemu będzie z tym dobrze. Mi aktualnie jest.