Naprawdę ciężko jest przekazać w dzienniku co dokładnie ma się na mysli.
Zazwyczaj nie piszę elaboratów, bo ani nie mam czasu ani chęci. Ani nikomu się tego czytać nie chce. A przede wszystkim nikt tu nie jest moim prywatnym dietetykiem i nie sledzi dziennika na tyle dokładnie, żeby wiedzieć jaki rozkład makro będzie dla mnie optymalny.
Dlatego zgadzam się z tym, że powinnam modyfikacje w makro wprowadzać według własnego uznania.
Ale tym razem elaborat alert
piszę to głównie dla siebie, bo mam potrzebę. Ten raz i potem się już zamykam.
Nie chodzi o to, że się spasłam i wyglądam tragicznie, na to bym sobie nie pozwoliła, chodzi o to, że jestem na progu akceptowalnego dla mnie przyrostu tkanki tłuszczowej. Oczywiscie tak jak pisałam, 1-2cm są jak najbardziej okej, to zrozumiałe kiedy chce się cos dobudować, ale przy 3cm zapala się czerwona lampka. I nie ma co dywagować - po prostu przytyłam, już trochę przecież swoje ciało znam. A że ja tyję bardzo równomiernie, to na początku ciężko to wyłapać.
Nie mogę się zgodzić z tym, że na każdą zmianę reaguję komentarzem, że puchnę. Poza dodaniem węgli dwa tyg temu, nie robiłam żadnych zmian w makro, jestem na tym samym rozkładzie od 1go wrzesnia, a wczesniej przez 2 miesiące miałam raptem 10g tłuszczów mniej - czyli to samo. W czerwcu za radą eve dołożyłam bardzo dużo węgli i w ogóle nie spuchłam, wtedy to było swietnym posunięciem, mój organizm tego potrzebował, ale teraz okolicznosci są inne.
Marudzę, że puchnę, bo nigdy nie miałam z tym aż takiego problemu i myslę, że cos jest nie tak skoro tydzień w tydzień po weekendzie nabieram 2kg. I marudzę, ponieważ nie wiem dlaczego tak się dzieje.
Nie jest też tak, że przychodzę tu tylko pomarudzić, że puchnę, że źle się czuję, a nic we własnym zakresie nie robię. Wprowadzam na bieżąco jakies małe modyfikacje. Wprowadziłam do diety dobrej jakosci ocet jabłkowy. Wywaliłam z diety
masło orzechowe (migdałowe i z nerkowców), nabiał (twaróg i jogurty) ograniczyłam a od dwóch tygodni w ogóle wyeliminowałam. Ostatnio ograniczyłam również wheya. Główne źródła tłuszczu w mojej diecie to : jajka, oliwa z oliwek, olej kokosowy, awokado, orzechy brazylijskie, siemię lniane, wiórki kokosowe, czekolada 90% i oczywiscie tłuste mięsa i okazjonalnie tłuste ryby czy wątróbka. Do tego parmezan, mozzarella, ser kozi. Węgle to głównie ryż,ziemniaki, bataty, warzywa i owoce wszelakie. Ostatnio rzadziej płatki owsiane, kasza jaglana. I z moich ekstrasów to wafle ryżowe i kukurydziane, daktyle. I oczywiscie to nie jest zamknięta lista, ale głównie na tych składnikach się opiera.
Uważam, że moja dieta jest przemyslana i dobra. Nie jest idealna, nie jest pod linijkę, ale no bez przesady...
Oczywiscie co jakis czas wpada cos ''zakazanego'', ale nie jest to nagminne i nie jest to obżeranie się pod korek.
Suplementuję : omega3, wit. D, B komplex, cynk, selen (z brazylijskich) i magnez (który jak się skończy, to nie będę dokupywać)
Aha i nie winię tu zbyt dużej ilosci węgli, jak bym te węgle zamieniła na tłuszcze to problem nadal by był, po prostu jest za dużo kalorii.
Ja jako naczelny łakomczuch chciałabym jesć bardzo dużo i nie tyć
ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - w tej chwili jeszcze nie mogę sobie na to pozwolić. Fajnie, że spróbowałam i dołożyłam - kto nie ryzykuje , ten stoi w miejscu - szkoda po prostu, że się rozczarowałam.
Oczywiscie można też powiedzieć - toż co się przejmujesz, przytyjesz, później się zredukujesz i tyle.
1)Redukcja idzie mi zawsze jak po grudzie. I też mocno odbija się na moich problemach hormonalnych. Dlatego im mniej mam do zredukowania tym lepiej.
2) Mam za sobą 6 lat naprzemiennego tycia i chudnięcia, podczas których rozwaliłam sobie metabolizm. Dopiero co wyszłam na prostą. Ważne jest dla mnie utrzymanie tego stanu.
I tak, ja nigdy nie ukrywałam, że u mnie dużo problemów w głowie siedzi.
W ogóle to wszystko sprowadza się do tego, że jak skończyłam redukcję (nota bene na nadal dosyć wysokim poziomie bf, który nie powinien być trudny do utrzymania) to napisałam, że chcę się trzymać tych wymiarów (z wahaniami 1-2cm) i po prostu cieszyć się treningiem. Moja frustracja w sumie wynika z tego, że znowu za dużo myslę o diecie, mimo, że naprawdę nie mam na to ochoty.
I proszę, niech nikt nie odbiera moich komentarzy negatywnie, jako pretensje do kogos czy do swiata. Ja bardzo deceniam każdą poradę, wiem że intencje są dobre.
Ja w sumię złoszczę się na siebie, bo wiem, że powinnam zluzować portki a ja znowu przeżywam
Znalezienie złotego srodka, a też okreslenie konkretnego celu i podążanie wyznaczoną drogą jest naprawdę trudne.
Co do treningu :
Ja uwielbiam ten trening, on kurczę nie jest w żaden sposób dla mnie ''za ciężki''. Ja mogę się mylić. Zazwyczaj samemu jest trudno ocenić, tym bardziej, kiedy w grę wchodzi utrzymanie równowagi hormonalnej. Ale jak to jest za ciężki trening to co ja mam robić na tej siłowni ?
Dwa treningi, w których robię nogi są wymagające. Dzień pleców - wiosło jest bardzo męczące - reszta luzik. Dzień klatki to dla mnie orzeszki.
W porównaniu do poprzedniego fbw, gdzie się narypałam dużą ilosć ćwiczeń na nogi za każdym razem i dodatkowo narobiłam sporo kompleksów metabolicznych, będąc w tym samym czasie na minusie kalorycznym, to teraz to ja się relaksuję. A już nie wspominając o tym, jak trenowałam i jadłam wczesniej. Wtedy to dopiero przeginałam, niestety to był czas kiedy totalnie tego nie widziałam a nikt też nie zwracał mi uwagi.
Ale w kwestii treningu ufam Nightowi.
Dziękuję za uwagę. Ja się wygadałam.
A teraz już nie będziemy drążyć tego tematu.