Co jakiś czas muszę się ogarnąć i mam takie minimalistyczne zapędy.
Do wyeliminowania dłuuuga droga!
Pisać nie ma o czym.
DIETA:
-
pierwszy miesiąc - ładnie trzymana, wpadały jakieś śmieci sporadycznie. Węgla było na poziomie 200-220g... Kalorii 2500..
Za dużo chyba. Efektów sylwetkowych raczej brak. Samopoczucie OK.
-
drugi miesiąc - pierwsze dwa tygodnie trzymane ładnie - 2 posiłki z węglami (w sumie w okolicy 120g dziennie), i 2 "tłuszczowe".
2000-2100kcal - coś drgnęło z sylwetką i subtelny spadek na wadze i z 1-2cm w rejonie pasa. Samopoczucie - bywałem głodny.
Potem mi się zebrało nieco spraw - pomijając pracę, która mi z życiem prywatnym koliduje (jak nie kortyzol, to godziny pracy), to miałem dziecko w szpitalu i jakoś zabrakło czasu dla siebie (zła organizacja tego czasu i nastroju/motywacji nie było), a jeszcze na popołudniówki wtedy miałem.
-
trzeci miesiąc już się zaczął, a ja zacząłem powątpiewać.. liczyć kalorie - nie liczyć, jeść węgle - nie jeść, jeść mięso - nie jeść mięsa, i takie tam...
Odbiegłem od rozpisek (choć stosuję przepisy/proporcje zazwyczaj)
Jem raczej LC (może za dużo tego tłuszczu, bo widać nawet na ketozie każą go przycinać - w grupie KETON gdyby kogoś interesowało), a 1-2 posiłki z węglami. Jakiś owoc albo dwa też wpada.. Wszystko w granicach przyzwoitości. Ostatnio kawę z masłem pijam.
Próbowałem posiłków nawet po 1000kcal - jajka, boczek, kokos, śmietanka, masło. Nie syci mnie to na pół dnia.
Trochę pooglądałem filmów o tym, że jednak tak na samych tłuszczach lecieć, to też niezbyt dobrze.
Za dużo węgli - źle, tłuszczu - też źle. Białko - też nie za dużo!!
DO TEGO - po przerwie w treningach, jak poćwiczyłem na kółkach gimnastycznych to prawie tydzień zakwasów mnie spotkał (jeszcze wczoraj były).
Tygodniówka na popołudnie - kolacje jadłem o godzinie 21-22. Rano nawet nie wchodzę na wagę.
Podsumowując te 10 tygodni - kosmetyczna
poprawa sylwetki, która przy takim otłuszczeniu nie ma większego znaczenia.
Nie ma dramatu, ale dobrze też nie jest..
Zabrakło początkowego "efektu wow", potem takie okołotreningowe historie i w sumie nic nie wyszło z kraty na lato..
Co do przyszłości!!
O misce nie piszę... Jem jak jem.
Wybrałem sobie kettlowy kompleks balistyczny.
A) swing - high pull
B) swing - high pull - snatch
C) swing - high pull - snatch - push press
W pierwszym tygodniu po 5 powtórzeń, a potem 6, potem 7, potem 5
Cztery tygodnie. 3x20minut.
Wczoraj odpadłem po 5 seriach "pierwszego dnia" z kulą 20.
Może trzeba robić z 16kg... A miało być 7-8RM w rwaniu (to z 24 bym musiał robić).
Planuję pomęczyć się z 20. Nie wiem jak przeżyję rwania
Co na to dłonie powiedzą.
Swingi są nudne, a na same snatche nie mam pary (rozważałem VWC). Taki kompromis znalazłem.
Da mi to trochę swobody jeśli chodzi o ćwiczenia PUSH - czy to pompki, czy turki, czy pochylone..
Jak nie stosuję rozpiski programowej to widzę, że słabo z motywacją..
Nawet KBM mi przez myśl przeszło! Odgoniłem szybko!
Gubię się w gąszczu programów
Mam różne pomysły - niekoniecznie dobre, ale lubię tak rozkminiać..
Miało być mniej filozofii!!
Zmieniony przez - panteon w dniu 2016-06-11 11:01:04