Lekki bieg z rana. Ostatni dzień fajnej pogody na bieganie w tym tygodniu, ale jakoś mi nie szło. Powinnam fartlek zrobić i odpuściłam. Za dużo pracowałam wczoraj i to dlatego. Trudno, zrobię fartlek w niedzielę, a jutro pliosiłowy.
Ciężki tydzień, bo dużo roboty i jeszcze pmsowo mam straszny apetyt. Dzisiaj zamiast jednego z posiłków wliczona drożdżówka.
Na wadze widać pozytywne zmiany. Brzuch łapie mocno wodę, częściowo z powodu okresu, a częściowo chyba za bardzo próbuję zapchać się warzywami i nie daje rady. Dzisiaj podbiłam trochę tłuszcze, może stłumi trochę głód. Za to po ramionach i plecach widać, że coś leci. Waga równiutko 70 kg.
Wysłuchałam trzech odcinków podcastu Justyny Mazur o otyłości i z jednej strony są tam bardzo wartościowe treści i fajnie, że nie ma tej kretyńskiej ciałopozytywności w fatfobicznym wydaniu, a dzisiaj słuchałam rozmowy z lekarzem leczącym otyłość i było bardzo merytorycznie, spojrzałam na wiele rzeczy z innej perspektywy. Z drugiej nie podoba mi się bagatelizowanie pewnych rzeczy i takie utwierdzanie ludzi w przekonaniu, że oni są skazani na bycie grubymi, że ich wysiłki w ogóle nie mają sensu, bo choroba sprawia, że naprawdę będą tyć od jedzenia sałaty. Jak jeszcze ten doktor mówił, to co najwyżej jest winny paru skrótów myślowych, może pewnej ograniczonej optyki, bo strasznie chciał podkreślić, że nie wolno oceniać, że nie wolno obwiniać, że otyli ludzie niczemu nie są winni, są po prostu chorzy. Tylko że w pewnym momencie to już jest moim zdaniem zdejmowanie z nich odpowiedzialności i też odbieranie im sprawczości. A jednocześnie niby nie można oceniać, niby choroby się nie wybiera, ale jak przeszli do rozmowy o tym, że na otyłość można chorować, będąc chudym (ogólnie zęby mnie bolą, jak używają takich określeń, a to chodziło po prostu o ludzi w słabej formie, bez mięśni, z niezdrowym trybem życia, które po prostu się nie roztyły, ale rozwijają się u nich choroby cywilizacyjne), to nagle nie mieli najmniejszego problemu z bardzo wyraźnym ocenianiem wyborów życiowych tych osób. Nagle są w ogóle gorsi, bo tylko im się wydaje, że mogą jeść, co chcą, a tak naprawdę to są jak tykająca bomba bla bla bla, to już lepiej być otyłym, bo się przynajmniej ma świadomość swojej choroby. No kurde zupełnie jakby otyłość brała się z powietrza i otyli ludzie nie byli nigdy prowadzącymi zły tryb życia jeszcze szczupłymi albo nieco zbyt ciężkimi ludźmi. Po prowadzącej bardzo widać, że aż się pali, by ktoś powiedział, że ona nic nie zrobiła źle, chociaż przyznała w odcinku ze swoją historią, że w sumie to się potrafiła odżywiać samymi zupkami chińskimi.
Ale też dotarło do mnie, że jeśli potraktować to, co oni nazywają "chorowaniem na otyłość" jako pewną skłonność do przejadania się (czyli jakieś zaburzenie mechanizmu kontroli łaknienia), jakiś tam zespół metaboliczny (bo się zużywa mało kcal) i ogólną skłonność do odkładania tkanki tłuszczowej, to ja totalnie choruję na otyłość, ale miałam trochę szczęścia i ogarnęłam się zanim weszły powikłania. Jak powiedział, że cukier powyżej 100 to stan przedcukrzycowy, który wskazuje na to, że trzustka już pracuje ponad siły, to mi się przypomniało, że w szczycie wagi, gdy wjechałam powyżej 80 kg, wyszedł mi właśnie cukier 100. Pielęgniarka powiedziała, że to jest jeszcze norma, ale powinnam to kontrolować i uważać, ale mama (chorująca na cukrzycę) zupełnie kretyńsko mnie wtedy zapewniała, że w ogóle luzik, co za gadanie, to jeszcze jest dobry cukier, nic się nie dzieje. Tylko że się kurde działo. Ciekawe, czy miałam insulinooporność, nie badałam tego. Ale może jeszcze nie, może byłam za młoda. Widzę teraz, że w porę zawróciłam z tej drogi, a już niestety jedną nogą byłam w tym całym cyrku pt. najpierw zbyt restrykcyjna dieta, a potem efekt jojo, bo pierwsze jojo zaliczyłam po redukcji prowadzonej tutaj, na forum.
Nabiał zło, wszystko syf, nawet łyżeczka miodu to problem, jedz dużo mięsa i smaż na smalcu. Ech. Słusznie powiedział w podcaście ten lekarz, że brakuje kompleksowego leczenia otyłości (czy nadwagi prowadzącej do otyłości) zamiast tych diet cud i tego katowania się ćwiczeniami. W innym odcinku prowadząca opowiadając swoją historię wspomniała, że jako dziecko miała dużo aktywności, ale "to była taka wiecie, fajna aktywność, sport", a jak chciała schudnąć, to robiła "taką aktywność na schudnięcie, bardzo nieprzyjemną". I sobie pomyślałam, że kurcze, faktycznie. Chodakowska niby taka zbawicielka kanapowców, a tak naprawdę wbija kobietom do głów, że aktywność fizyczna "na chudnięcie" to jest katowanie się na siłę, w pocie czoła, "wytrzymaj jeszcze chwilę". A nie przyjemny spacer, rolki, może taniec, choćby wesoła zumba.
Dobra, bo się rozpisałam, a praca czeka, dżizas XD
Zmieniony przez - Hesia w dniu 2023-07-06 10:38:13