Cały czas się waham, czy ta progresja, którą założyłam sobie na początku, nie jest przegięciem. Jestem ciągle zmęczona i nie wiem, czy to przez pracę, bo pracuję obłędnie dużo od trzech tygodni i jeszcze dwa minimum muszę tak pociągnąć, do tego pracuję mało wydajnie, co jest najgorszym szitem, bo sprawia, że z pracy wychodzę na bieganie, a tak to praktycznie cały dzień z krótkimi przerwami dłubię przy tekście. I przez to nie odpoczywam, więc potem jestem jeszcze mniej wydajna :P I nie wiem, czy zbyt ambitny plan biegowy mi tego wszystkiego nie utrudnia.
Naczytałam się też trochę o kilometrażu i wychodzi na to, że powinnam trochę spasować z tymi longami, bo dla mnie te 12 czy 13 km to jest spory wysiłek i widziałam rady, by takie znacząco dłuższe biegi robić nie częściej niż co drugi tydzień, bo dla niewytrenowanego biegacza są niewspółmiernie obciążające w stosunku do korzyści treningowych. I w sumie faktycznie trochę mam za mocno zniszczone nogi po takim biegu. W tym tygodniu rozłożę sobie te 33 km tak, by biegi były mniej więcej równe: 8 + 10 + 9 + 6, w tym dwa ostatnie są dzień po dniu.
I myślę, że o ile nie zacznę w grudniu biegać 10 km w 1h to nie ma co się porywać na 50 km w tygodniu. Chyba zatrzymam się na 40-45.
Naczytałam się też trochę o kilometrażu i wychodzi na to, że powinnam trochę spasować z tymi longami, bo dla mnie te 12 czy 13 km to jest spory wysiłek i widziałam rady, by takie znacząco dłuższe biegi robić nie częściej niż co drugi tydzień, bo dla niewytrenowanego biegacza są niewspółmiernie obciążające w stosunku do korzyści treningowych. I w sumie faktycznie trochę mam za mocno zniszczone nogi po takim biegu. W tym tygodniu rozłożę sobie te 33 km tak, by biegi były mniej więcej równe: 8 + 10 + 9 + 6, w tym dwa ostatnie są dzień po dniu.
I myślę, że o ile nie zacznę w grudniu biegać 10 km w 1h to nie ma co się porywać na 50 km w tygodniu. Chyba zatrzymam się na 40-45.