Może zapeszę, ale trochę już lepiej z tą moją ręką. Znajoma masażystka wczoraj pokazała mi, jak uciskać miejsca spustowe i to pomaga bardziej niż moje nieporadne próby automasażu. Dzisiaj podejmę próbę przepracowania chociaż kilku godzin, ale pewnie będę płakać :p W każdym razie zaległa wypiska z wyjazdu wygląda tak, że było dużo chodzenia, było bieganie, ale dieta cały ten tydzień była beznadziejna. I generalnie jeszcze przed wyjazdem, kiedy trzymałam się rozkładu, waga sukcesywnie rosła, więc te wcześniejsze spadki były z dupska. I zanim ktoś powie, że było się mierzyć, dodam, że mierzenie też by dało to samo, najpierw spadki, a potem przyrosty, bynajmniej nie w masie mięśniowej ;) Dlatego wracam na 1700 kcal i żeby maksymalnie ułatwić sobie dietę, która pewnie będzie musiała potrwać ze 2-3 miesiące, zjeżdżam z białkiem do 100. I postaram się nie ważyć i nie mierzyć w ogóle.
Wyjazd fajny, chociaż zimno. Tylko ostatniego dnia mieliśmy fajną pogodę, ale przynajmniej padało tylko trochę. Pole namiotowe super, bardzo wyczilowani ludzie i w sumie podstawowe rzeczy zapewnione, był prysznic z ciepłą wodą na monety i można było kupić 4 minuty za 2zł, a to wystarczało na cały prysznic ;) Biegałam dwa razy i gdyby nie niedospanie, kiepska dieta i trochę alko, szarpnęłabym się na coś dłuższego, bo tereny REWELACYJNE. Bardzo pofałdowany teren, raz wbiegłam na górkę łagodnym, ale długim podbiegiem, a tam czekała na mnie latarnia :) Niestety ostatnia noc była cholernie zimna, mało spałam, do tego skulona, więc szwankujące plecy dostały wp****** i się skończyło źle :/
Po powrocie dieta jeszcze gorzej, bo miałam dostęp do żarcia i jeszcze wymówkę, by sobie nie żałować :p Ale nie wpieprzałam jak wieprz, pewnie lekko tylko przekroczyłam zapotrzebowanie albo i nie, bo miałam długi bieg i wczoraj kilka godzin spaceru.
Plan treningowy na najbliższe tygodnie to sukcesywne zwiększanie kilometrów i na razie tylko rozciąganie, bo ręce i plecy muszą dojść do siebie. Ale dobrze, ostatnio balanse wychodziły, więc jestem tymczasowo nasycona sukcesami, a za to rozciąganie zaniedbałam i czas się na tym skupić chwilowo.
Ten najdłuższy bieg to już po powrocie. Wreszcie wybrałam się na długie bieganie wokół jeziora Strzeszyńskiego. Fajnie, o wiele lepiej niżna ciasnym i zatłoczonym Golęcinie, a ścieżki na tyle równe, że dało się fajny rytm utrzymać. No i rowerzystów łatwiej wymijać, bo szeroko.
Zmieniony przez - Hesia w dniu 2021-08-26 10:09:39