Myszy ani krety mnie nie zjadły chociaż weekend był gruby (szwagier to pikuś
)
Ogólnie nie ćwiczyłem planowo, cardio miało być - nie było nieplanowo, ale pojeździłem taczką, kosiarką, pograbiłem, poareowałem, poganiałem się z kretami - ogólnie sporo więcej kroków niż normalnie. W tygodniu jedzenie częściowo na oko, lekko alko. Forma się poprawiała z dnia na dzień.
Ale co się odyebało w poniedziałek to jest dramat. Dwa dni grubszego alko (ale też bez przesady, bo bywało grubiej) i w poniedziałek rano obudziłem się nie wiedząc o co kaman, bo byłem w gorszym stanie niż kładłem się spać. Przy próbie pionizacji, helikopter, zawroty głowy przechodzące w mdłości i "haftowanie" jakiego nie doznałem chyba nigdy. Nie byłem w stanie zrobić kroku nie mając punktu podparcia.
Cały poniedziałek stracony na walkę z helikopterem i zwracaniem wszystkiego co wcześniej połknąłem.
Wtorek i dziś do niby mniejszy helikopter, ale cały czas mam zawroty głowy (poza leżeniem plackiem), że nie jestem w stanie wyjść z domu, nie mówiąc o wsiadaniu do samochodu.
Jakieś styki mi chyba pozwierało i mam problem jakby z błędnikiem
.
Na teleporadzie w poniedziałek usłyszałem żeby się dobrze nawodnić i najlepiej jechać na SOR. Ale póki co zacząłem od nawadniania i czyham na neurologa jakby się jakieś miejsce zwolniło, bo nie jest łatwo. Nie wierzę, żeby SOR mi pomógł, szczególnie w małej miejscowości w święto.
Ogólnie choojnia z grzybnią. Także cały czas myślę co dalej z tą moją
kulturystyką i odcinaniem do kości
.
Ale jak ktoś ma pomysł co to może być, lub pomysł na jakieś leki, suple, pepki na regenerację to najlepiej poproszę na priv
.
pozdro.