WojtekA4@MaGor, a co sprawiło, że węgle wróciły do łask u Ciebie? Z tego co pamiętam, byłeś/jesteś ich największym wrogiem tutaj chyba? :) ;)
Ano chyba styl życia i autodiagnostyka funkcjonowania układu hormonalnego. Przy aktywności nieco większej niż
poranny jogging jednak te węgle muszą być. Przestałem też dążyć do ketozy. Ketoza jest rewelacyjna. Przynajmniej dla mnie. Funkcjonuję na niej jak bitewnym szale (pozytywne pobudzenie, jasność myśli, wyostrzone zmysły) ale na dłuższą metę bywa męcząca.
Zarezerwowałem sobie 2 cykle w pełnej ketozie w roku - po 10 - 14 dni ketonowej "głodówki" - dla oczyszczenia i uwrażliwienia tkanek. Przesadna wrażliwość nie jest mi jednak potrzebna, bo nie celuję w hipertrofię.
Ja nie jestem wrogiem czegokolwiek. Do niektórych rzeczy po prostu się dorasta. Najprostsze rozwiązania są zazwyczaj skuteczne. Jeżeli jednak sięga się po jakieś wyrafinowane metody, to trzeba mieć wiedzę. Rezygnacja z cukrów była bardzo prosta i obiecująca. Niestety zbyt prosta, bo ciało ma swoje sposoby żeby chronić integralność systemu.
Natomiast jestem i zawsze będę wrogiem karmienia własnych słabości. Miłość do słodyczy, obżerania się itp. traktuję jako oznakę zniewieścienia. Skoro zmarnowałem 3/4 życia przez obżarstwo, to nie potrafię zaakceptować kultu żarcia. A kult żarcia rozwija się na smaku słodkim.
Tyle węgli ile trzeba i lepiej mniej niż więcej. Tak bym to podsumował. Ile trzeba? A bo ja wiem? 50 gramów w dzień bezruchu, 100 gramów w dzień z treningiem, 150-200 gramów w dzień z dwoma ciężkimi treningami. I chyba tego się trzymam. Białka jem pi razy oko tyle ile węgli (max. 100-120 gramów). Reszta tłuszczyk