Czytam, słucham... Co się dzieje? Ile tu euforii.
Xzaar - jesteś wielki! Łyknąłeś ten maraton bez skrzywienia. Nie chcę Cię podpuszczać, ale jesteś gotowy na 100 km biegu.
Ronin - jesteś wielki!
Wszyscy biegają, łoją życiówki... Niesamowite. Tylko się cieszyć.
I cieszę się z Wami. Zwłaszcza, że pamiętam nasze dyskusje o bieganiu, ostrzenie zębów na kolejne dystanse, rekordy itp.
Jesteście Kozacy!
===
Weekend u rodziców.
W piątek trening na balkonie. Skakanka + swingi. Pisałem już o tym.
W sobotę:
Program Minimum. Tydzień 3. TGU - odważnik 20 kg. Jak widać nawet taki zestaw potrafi rozbujać serducho. Nawet tego nie czułem w sumie.
Bezpośrednio po treningu bieganie. 8 km z przebieżkami. Ale po kółku... Szlag... Nie lubię tak, ale niech tam. Już dawno nie biegałem po dobrej równiutkiej nawierzchni. Luzik był zupełny. Córka biegała ze mną, to znaczy obok, ale ona ujeżdżała Gymbossa. Znaczy się interwały biegała: 30 sekund biegu - minuta spaceru. I tak 30 razy
Spokojnie bawiliśmy się w bieganie.
Zauważyłem coś. Od ciągłego młócenia w jednym kierunku zaczęło mnie boleć kolano po zewnętrznej zakrętów i czwórka od wewnętrznej. Zaniepokoiło mnie to nawet. Zwłaszcza, że poczułem to pod koniec i za późno było na zmianę kierunku.
A potem Młoda namówiła mnie na oglądanie TV. Do 24:00. Rano musiałem być do dyspozycji o 9:00. Wiecie
co to oznacza w praktyce?
A wiecie co to oznacza w praktyce? Ano właśnie. Oczka na zapałki, dwie kawy, WC na poważnie i wio. I zero motywacji. Na szczęście świt w moich stronach potrafi oddalić takie nastroje od człowieka.
Biegłem na pograniczu spaceru. Miałem jeden cel: wrócić na 9:00. Cała reszta była nieważna.
Zabrnąłem w taką dzicz... Nie znałem okolic zupełnie.
Oczywiście idealnie na 10 km - pomimo "owocnej" wizyty w toalecie - musiałem zjeżdżać do pit-stopu, w ruinach jakiegoś domostwa. Jak biegłem przez pustki gdzie tylko sarny, to nic. Jak tylko wbiegłem do jedynej wsi, to od razu jelita wystąpiły ze swoimi postulatami. I nagle - jak to bywa tu na Wschodzie - asfalt zamienił się w polną drogę, która wiodła do lasu. W lesie była droga, owszem. Pod górę i dość porozjeżdżana. Jak się nie ma co się lubi... Nic to. Biegło się dalej. Ostro pod górę. Po wybiegnięciu z lasu zorientowałem się, że jestem na wzgórzu z wieżą przekaźnikową jeszcze z dawnych czasów. Najwyższym w okolicy. Stąd, już normalnie asfaltem, znałem drogę dość dobrze. I pobiegłem dość normalnie, bez przygód.
Ostatnią przygodą był podbieg pod dom rodziców. 500 metrów dobrych 5-7% góry. Na samym dole stuknął 25-ty kilometr. Dobra, 500 metrów, a dalej? Dalej pokręciłem się miedzy blokami i musiałem przebiec pod własną klatką schodową mając na liczniku 25,98 km
Potem i tak jeszcze zrobiłem krótki spacer na wygaszenie.
Zrobiłem co miałem zrobić. Porozwoziłem rodzinę, zjadłem jakieś badziewie, strzeliłem piwo bezalkoholowe (fuj) i drzemkę. Potem maminy gulasz z ziemniakami i ruszyłem z Młodą w stronę domu.
No i teraz najgorsze. Proszę o nienaśmiewanie się zanim nie przejdzie mi podk***ienie. Wpadłem dzisiaj na genialny pomysł. Wykleiłem wnętrze buta szerokim, mocnym przylepcem (skąd mi to przyszło do łba?) Efekt jest taki, że na pięcie mam bąbla jak guzik od betoniarki (kolor, kształt i wielkość), a - i to naprawdę zaboli - w bucie pojawiła się dziura o dość ostrych kształtach. Na 15 km poczułem, że coś jest nie tak, ale dobiegłem do końca.
Dojrzałem do decyzji. W drodze powrotnej kupiłem w Lublinie Asics-y. jakiś bazowy model.
Akurat jak je kupowałem zadzwonił Xzaar z Wieściami. Potraktowałem to jak dobrą wróżbę. W buty został tchnięty duch zwycięstwa
Jomy stają się butami treningowymi na krótkie dystanse i do interwałów. Ale byłem zły. Nieważne. Ku przestrodze:
Tanie mięso psy jedzą. Inaczej mówiąc: nie stać mnie na tanie buty
Na przyszłość.
---
Jutro odpoczywam. Rozejrzę się za większymi bidonami. Czy to na skutek niewyspania, czy innego dziadostwa, strasznie szybko wyszła mi dzisiaj woda. Czułem dotkliwe pragnienie. Na drogę wziąłem chałwę. Zjadłem ją z łakomstwa/dla przyjemności niż z konieczności. Nic mi nie dała, nic mi nie zabrała. Oblepiła mi zęby i długo czułem słodki smak.
---
To był dzień.
Jeszcze raz gratuluję Marcinowi i Łukaszowi.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2014-04-06 22:25:10