Ostatnio zapisuję to co zjadam i potem liczę. Ale dopiero po fakcie. Okazuje się, że zjadam mniej-więcej taką samą liczbę kcal. Po tygodniu, dwóch będę miał miarodajne dane. Zobaczę jak to będzie po obłożeniu biegami. Nie mam podziału na DT i DBT. Skoro w czyimś
organizmie różnica w podaży 200-300 kcal (duże jabłko) wywołuje niekorzystne zmiany, to - moim zdaniem - zapowiedź długiej i wyczerpującej wojny (z góry przegranej) z własnym metabolizmem.
No i najważniejsze. Mógłbym zredukować jedzenie o 1/3 i nadal nie czułbym głodu. I chyba nawet tęskni mi się do takiej jednodniowej głodówki. W grę wchodzi sobota, niedziela.
Co do Triathlonu. Panowie, Panie - tu nie Hollywood. Gość na odrapanej kolarzówce "z demobilu", w piance z drugiej ręki i takich trochę bardziej zaawansowanych trampkach nie będzie stawał w szranki z całym Hi-Tech
Dobra. Można taką determinacją pokazać charakter, ale trzeba go też poprzeć wynikiem, bo inaczej łatwo stać się śmiesznym kuriozum
Niemniej jednak szybka jazda na rowerze to dobra aktywność (lubię od dawna)
Sprzęt sam wyniku nie zrobi, ale chodzi też o to, żeby nie przeszkadzał zrobieniu jakiegokolwiek wyniku
Dopóki mój czas maratonu będzie oscylował w granicach 5h + dopóty nawet nie będę myślał o tri. W momencie gdy w sposób powtarzalny i świadomy będę umiał pobiec maraton w okolicach 4h to mogę się rozglądać za kolejnymi wyzwaniami. A to może mi spokojnie zabrać całe życie.
Chciałbym osiągnąć taki stopień wydolności, siły i wytrzymałości, żeby 1/2 IM szła z marszu, bez całego cyrku z przygotowaniami. Mam jednak świadomość, że trzeba to liczyć raczej na lata niż na miesiące.
Idę na trening za godzinę. Po południu dzień umiarkowany. I pewnie Młoda się nagoni z jakimś bieganiem. No i dobrze