Najpierw o tym co ważne.
Wczoraj po treningu wypiłem białko na kefirze z połówką banana. Na kolację zjadłem jogurt grecki z żółtkami i pastą sezamową, a przed snem jabłko. Sen tragiczny. Ciężki, duszny, nieregenerujący.
Rano się zebrałem do S&S.
KB32 za ciężki do wymachów jednorącz. Strzeliłem setkę na obie ręce.
W TGU coś zaczęło się upominać o swoje, w prawym barku. W pozycji podparcia czuję dyskomfort. Trzeba będzie popracować lżej. Czuję, że przy wyciskaniu (w tamtym tygodniu) się naciągnęło, a "poprawiłem" "fachowym" rozciąganiem.
Przy 3 TGU prawiie upuściłem sobie kabana na łeb. Ciekawe doświadczenie. Chwila niedbałości, wytrącenie układu z równowagi i leci. I to z gwizdem. W jednej sekundzie panujesz nad sytuacją, a w następnej walczysz przeżycie (panele - zasłoniłem własnym ciałem) Koniec końców oberwałem w klatę. Takie treningi nie powinny mieć miejsca. Niedbale do tego podszedłem i powinienem wyjść z siebie i się skopać na tym dywanie
Maxwell kiedyś napisał żeby oceniać swoje treningi w skali od 1 do 10. Zmęczenie kazał utrzymać w przedziale 5-8. Technikę 9-10. Ból, już na poziomie 1, miał być przesłanką do przerwania treningu. Morale mi osłabło i stępiły mi się zasady
Po południu Justa's Singles na 5 rep. i 30' aerobów.
Opis JS
http://www.davedraper.com/fusionbb/showtopic.php?tid/29397/post/730427/hl//fromsearch/1/
Ciekawe propozycje się tam pojawiają.
Co do maratonu. Ron - zwycięstwo to zwycięstwo. Można mówić o zwyciężaniu jak ktoś, nawet z ostatniej godziny, zrobi to co zamierzał. Oczywiście patrząc na to z zewnątrz osiągnąłem lepszy wynik niż goście, którzy biegli na złamanie 3h, a okazało się, że to ich złamało po 2h i nie ukończyli biegu. Gdzieś popełnili błąd i nie wyszli na krechę przygotowani jak należy.
Natomiast powiem tak: na początku begu zauważyłem gościa, który biegł-maszerował na Gymbossa. Zwrócił moją uwagę sygnałem, który mam wryty w pamięć słuchową. Minutę maszerował - minutę biegł szybciej niż ja. I tak go sobie mijałem, a potem on mijał mnie. I co się okazało? Utrzymał swoją taktykę do samego końca. Wyprzedził mnie zdecydowanie po nieszczęsnym 32 km i tyle go widziałem. Zaplanował, przygotował się i zrobił to co planował - jest zwycięzcą.
Mogłem ogłosić, że biegnę na 3h. A co! Tylko, że w życiu nie byłbym na to gotowy. Walka do 6h budzić może uśmiech
Oczywiście wszyscy się rozpływają w ochach i achach, maratońskich rodzinach, żelaznej woli walki itp. Umówmy się. 3/4 biegaczy ma w dupie to co się dzieje na końcu, tam gdzie biegną "sponsorzy". Łukasz zauważ, że organizatorzy biegów planują dekoracje uczestników jeszcze przed upływem limitu czasu. Ci z końca nie zasługują na uczestnictwo w tej uroczystości. Z drugiej strony, dlaczego Makumba, Mgebe, Bundu, Siergiej czy inny Anton mają czekać na wszystkich? Odwalili kawał solidnej roboty, są nieziemsko zmęczeni, biorą zasłużone nagrody i jadą do hotelu. Finito.
Widziałeś stoliki "Elita" na punktach żywieniowych? Ojciec opowiadał, że widział w telewizji jak jakiś prędki Bambo przebiegając przewracał wszystkie bidony konkurentów. Dla walczących o miejsca na pudle to naprawdę spora komplikacja. Zanim ekipa odnajdzie bidon z twoją odżywką mijają sekundy.
Myślę tak. Maraton jest na tyle niebezpieczny dla amatorów, że w samotności lepiej się na niego nie porywać. Za swoją kasę wynająłem od Pani Phezydent stołeczne ulice, kilka karetek, radiowozów, chipa do pomiaru czasu i kupiłem bananów. Razem z kilkoma tysiącami innych użytkowników drogi zrobiliśmy sobie długi,
ciężki trening, ale nie jesteśmy zwycięzcami. Zwycięzca to ten, który zaplanował, przygotował i zrealizował zamiar. Cała reszta to tylko farciarze
Idę do pracy
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2015-05-05 07:38:37