Dziękuję bardzo za miłe słowa:) Postęp jakiś faktycznie jest, może nie jest to jeszcze forma na maraton, ale jakiś drobny krok w tym kierunku:)
Teraz część trudniejsza - rozważań o żywieniu ciąg dalszy.
1. Codzienne liczenie kalorii nie ma sensu na dłuższą metę. Mozolne wrzucanie każdej śliwki, rodzynki, kromki chleba mija się z celem myśląc kategoriami długofalowymi - tak można żyć parę miesięcy, ale już całe lata - na pewno nie. Jasne, przez parę miesięcy sumiennego ważenia jedzenia ogólne rozeznanie mam, przynajmniej na tyle, żeby +/- 500 kcal oszacować w ciemno, ile zjadłem w danym dniu. Pora rozstawać się powoli z tym nawykiem.
2. Zgodnie z tym, co pisze MaGor - zakładam, że mój organizm jest rozregulowany i skołowany. Nie dość, że niska podaż kalorii, to jeszcze w trakcie redukcji były trzy spalacze - w tym ostatni z joszką. Miałem w planie zarzucić jeszcze jeden - z joszką i htp5 w składzie, jednak rezygnuję z tego, żeby nie siać dalej "zniszczenia" w organizmie. Z suplementów pozostawiam jedynie mieszankę witamin i minerałów - Animal Pak, cyklicznie, raz na kwartał oraz w stałej suplementacji -
Animal Flex na stawy. Poza tym zero chemii.
MaGor - piszesz, żeby zrzucić 4-5 kg więcej, niż planowane pierwotnie i zrobić założenie, że parę kilo wróci. Musiałbym obecnie zrzucić jeszcze ok 8kg, do równego 80 kg, to wtedy jak wróci jakieś 2,3 kg - to będzie to akceptowalne. Jest to opcja. Oznaczałoby to jednak kontynuowanie redukcji jeszcze przez jakieś 2 miesiące, a później powróci problem unormowania podaży / popytu...
Xzaar - nie mam wątpliwości co do tego, że ciężko i uczciwie zapracowałeś na swoją formę. Nie dość, że widziałem na żywo, to jeszcze widziałem Twój puls na suunciaku:) Słusznie piszesz o zapętlaniu się w pogoń za bilansem i toniemy w kalkulacjach. Właśnie tego chcę uniknąć, a że strach jest - trudno, żeby go nie było:)
Mamy więc konflikt interesów. Przynajmniej pozorny.
Z jednej strony: doprowadzić redukcję do końca / zrzucić jeszcze 8kg - z drugiej - unormować organizm i przestać ważyć / szczegółowo liczyć kalorie i jeść więcej, czyli jak przysłowiowy chłop.
Półśrodki zawsze mierziły mnie. Półśrodki, kompromisy, czyli takie nie wiadomo co, bezpieczne unikanie odpowiedzialności. Podjąłem decyzję, czytając Wasze posty i intensywnie myśląc, żeby wprowadzić, co następuje:
1. Zero wspomagaczy chemicznych, oprócz raz na kwartał Animal Pak'a i Animal Flexa. Zero spalaczy, sztucznego białka, zero kreatyny itp.
2. Zamiast bawić się liczenie kalorii, temat postaram się załatwić rozdzieleniem produktów:
a) DNT [ 1 lub 2 w tygodniu ] : lekkie jedzenie, przede wszystkim warzywa i owoce. Arbuz, czereśnie, pomidory, brokuły, bób z koperkiem, truskawki, etc. Tyle, żeby nie być głodnym, czyli tankujemy do pełna.
b) DT: przed i po wysiłku - makarony ryżowe, sojowe, razowe, trochę pieczywa ciemnego z masłem roślinnym, fasola czarna/biała w pomidorach, płatki owsiane z orzechami na mleku ryżowym, orzechy wszelkiej maści, etc. Również pod korek.
3. Zero: alkoholu, słodyczy typu ciasta / batoniki / inne pierdółki, gazowanych napojów, soków z kartonika, śmieciowego żarcia, żadnych cheat mealów, etc.
4. Minimum tygodniowe: 40 do 50 km biegu, 2x FBW ( okazało się, że sąsiad słysząc jak stukam sztangą o podłogę... a nie, to opiszę później, przepraszam:), 1x pływanie.
Kontrolnie na wagę raz w tygodniu do końca wakacji, później raz na dwa tygodnie. Uff.