Minął rok, odkąd rejestruję treningi na movescount i w zasadzie od czasu, kiedy regularnie coś tam trenuję. W oczywisty sposób uświadomienie sobie tego budzi pewne refleksje... W zasadzie, to ja się chciałem tylko trochę poruszać, a nabrało to wszystko tempa i akurat dzisiaj czuję się odrobinę przytłoczony. Wszystko dzieje się tak pierońsko szybko, że trudno to sobie we łbie poukładać...
Rano
trening pływacki z teamem, potem praca, wieczorem yoga, w międzyczasie podrzucili mi piankę do testów ze sklepu ( jednak rozważam, a jako członek TTT mam jakieś tam drobne udogodnienia w kwestii testów, wypożyczenia czy nabycia ). Jutro rano praca, potem pewnie trening rowerowy, po południu pływacki z Marcinem w jeziorze :) - dni prawie jak zwykle. Od 6:00 do 23:00 wypełnione po brzegi. Nie to, żebym się skarżył. Nic z tych rzeczy. Po prostu zauważam i jeszcze nie wiem, jak mi z tym jest.
Poza tym obserwuję u siebie postępujące zmanierowanie - zacząłem się zastanawiać, czy biec zaplanowany maraton we wrześniu, bo to przecież tylko 42 km... a przesunąłbym jeszcze tą granice, powyżej 50 km najmniej... Im mniej boli mnie wszystko po formozie, tym częściej zawieszam wzrok na horyzont i wpatruję się w przestrzeń, a po głowie chodzi myśl - kurde, pobiegłbym coś znowu... Nie wiem, dokąd prowadzą mnie te myśli.
Foto testowanej pianki - TYR Hurricane Cat 2