Zgodnie z założeniem pojechałem dziś na wyspę sobieszewską, skąd piszę leżąc w ogródku u znajomych i wygrzewając się po biegu.
Przebiegłem lekko ponad 20 km w nowych butach i w plecaku. Wnioski mam różne.
1. Strasznie dziwnie biega się z plecakiem. Muszę podregulować paski, żeby mi nie latał, ale mam wrażenie, że te 3 kg ekstra na plecach znaczą więcej niż nawet 6 kg zwyczajnie chodząc. Tak, jakby prawa fizyki się załamywały po 15 km i kilogram przestawał być kilogramem. Z drugiej strony - mieć 2 litry płynu - bezcenne. Może się przyzwyczaję.
2. Nowe buty - Salomony xt wings 3. Pierwszy bieg w nich. Trzymają się podłoża jak szalone - bieg był po piachu, takim plażowym, po gęstym mchu i gałęziach, stabilne piekielnie. Ino, po zdjęciu butów - siny prawy paznokieć, ten na kciuku, tak do połowy i bąbel od krawędzi, tam, gdzie styka się z butem. Dziwne, bo druga stopa nie naruszona, paznokcie wszystkie w kolorze sprzed startu. Rozmiar 47,5 - normalnie noszę 46. Skarpetki dobre, cieniutkie, nike, nigdy nie miałem z nimi kłopotów. Strach biec następnym razem. Może za ciasno ściągnąłem tego buta? Zrozumiałbym obie stopy, ale jedna? Jeśli macie jakieś pomysły, rzućcie proszę.
3. Dystans. Kurna chata, 20 km to więcej niż 15 km. Mam wrażenie, że o 10 km. Tak jakby prawa fizyki znowu zaczynały żyć innymi prawami. Muszę uczyć organizm, że to jest do przebiegnięcia.
4. Tempo. E, tu mi nawet nie musicie mówić. Truchcik, jedyne co, że cały czas bieg, bez marszu. No i teren dziwaczny - mech, piach, kawałki szosy piaszczystej, ubitej - nie najłatwiejszy.
5. Jedzenie. Od piątego kilometra wiedziałem, że zrobiłem błąd. Nie je się nektarynki na kolację, a na śniadanie jednej bułki z ogórkiem przed 20 km. Jak byłem głupi w tej materii, tak nadal jestem. W związku z tym - idę się najeść.
This is the best deal you can get.