Stres nie tylko mój. Rodzinny. Ojca mam w szpitalu. Przeszedł planowy zabieg chirurgiczny i wdało się zapalenie płuc jako powikłanie. Mamy wszyscy trochę roboty. Wpadłem na chwilę do domu żeby ogarnąć najważniejsze sprawy (i osoby
), a potem znowu uderzam do stolicy, do soboty/niedzieli. Dlaczego tak zaraz napiszę.
Plan biegałem jak trza. Zresztą taka rutyna bezmyślna sprawdza się w sytuacjach stresowych idealnie.
Wtorek 12 km rozbiegania.
Czwartek 10 km rozbiegania.
Z obu
treningów jestem zadowolony. Z dzisiejszego bardziej. Dosłownie pofrunąłem sobie tę dyszkę. Na 9 km miałem podbieg pod kawałek góry. Jakoś tak się zagapiłem, że zupełnie mi ten fakt uciekł i nie podjąłem żadnych kroków. Tj. nie zwalniałem, nie kombinowałem, nie przeżywałem swojej męki.
Na śniadanie zjadłem dwa jajka na maśle klarowanym i łyżkę powideł śliwkowych. Bardzo fajnie się po tym biega. W brzuchu lekko - we krwi power. Nie wolno jednak wskoczyć w strefę przemian beztlenowych (na długo), bo wtedy misterna budowla wali się na łeb.
W sklepie hinduskim kupiłem kilka rodzajów tłuszczu: palmowy, kokosowy i kokosowy hmmm... odwodniony? Ma konsystencję zmarzniętego masła, jest miękki i po kokosowemu słodki. Do tego jakiś sos chili (napalm się chowa). No nic.
Prywatnie mam zalecenie na antybiotyk. Od swojej dentystki. Okazuje się, że moje dziąsła wyjątkowo źle znoszą oddychanie przez usta, a do tego wdała się jakaś bakteria, która rzekomo marzy o zrujnowaniu mi dziąseł. W niedzielę mam długi bieg i od poniedziałku zaczynam łykać świństwo.
Byłem z dzieciakami na Stadionie Narodowym i nudziłem się jak mops, bo na samo słowo "łyżwy" boli mnie tył głowy. Zauważyłem jednak, że od czasu do czasu przemykają korytarzem goście w krótkich portkach. Przypomniało mi się, że swego czasu na stadionie odpalono filię znanego klubu CF. Zaczepiłem człowieka (okazało się, że "kogoś" w klubie) i pokazał mi to miejsce. Szkoda, że tak późno. Zrobiłbym sobie trening. Kettli mają w bród. Od 8 do 36 kg. Jakieś takie dziwne te ich odważniki. Ładny kształt, ale mniejsze. 36 kg ma objętość... bo ja wiem? Mojej 28-ki? Takie jakieś gęste żeliwo. Potwornie chropowate rączki (zdarłyby do kości), ale o dobrej średnicy.
Gościa liczyli, że zapiszę się na CF i pozwolili mi pomacać sprzęt. Byłem strasznie wyposzczony, bo nie zabrałem ze sobą nawet małego odważnika, to skorzystałem z ochotą. Zrobiłem C&P z 36 kg, w iście popisowym stylu (sapnięcia, dopięcia itp. - wojowniczy patrzyły
) Potem chciałem sprawdzić jak takie chropowate żeliwo sprawdzi się w rwaniu i machnąłem 5 razy jedną i drugą ręką 32 kg, czym wzbudziłem zainteresowanie, bo obawiam się, że towarzycho nie widuje poprawnej techniki snatcha z tym odważnikiem
Czułem moc
Miałem tydzień tylko z bieganiem. Nawet nie tydzień. Muszę przyznać, że dobrze mi to robi. Dociągnę do końca tygodnia w tym stylu. To chyba ma sens:
1 tydzień - tylko bieganie
2 tydzień - S&S w dni bez biegania + bieganie
3 tydzień - S&S codziennie + bieganie
Zobaczę jak z tym będzie jutro coś pomacham pewnie.
---
Miałem napisać dlaczego do soboty siedzę w stolicy.
Raz, że muszę pomagać przy ojcu.
Dwa: w sobotę o 10:30 zajęcia "Pierwsze rwanie" w CrossfitDock, na które czuję się zaproszony
Trzy: w weekend zaczynają się targi Wiatr i Woda, na które mam darmowy wjazd z racji udzielania się w prasie branżowej. Rok 2015 chciałbym podporządkować hasłu: "Wróćmy na jeziora". Zaniedbałem wszystkie swoje wodniackie aktywności. Chcę znowu umieć posiedzieć nad jeziorem z wędką, popłynąć kajakiem kilkaset kilometrów itp.
W 1997 roku spłynąłem Wisłą z Warszawy do Gdańska. Po cichu liczę na sklejenie ekipy na powtórkę wyprawy w 2017 (w 2007 sieknąłem w pojedynkę odcinek Ulanów n. Sanem - Dęblin). Tym razem od Sandomierza do morza. A jak się nie uda to nic. No i muszę obgadać ewentualne udostępnienie sprzętu na moje długodystansowe pływania. Potrzebuję łódki o morskim/sportowym zacięciu (długa, stosunkowo wąska, lekka), a takie cuda potrafią kosztować.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2015-02-06 08:41:40 
Ronin78
nieraz
heinz
panteon
ajronmen
MaGor
xzaar77
