Najpierw ROP, a potem się ustosunkuję do kwestii
ROP - Dzień Lekki
Nic się nie działo.
Press 32 kg - 5 x 1-2-3 jak w masło.
Snatch 24 kg - 8 minut - 100 repów w układzie: 10-16-10-14-10-16-10-14. Co drugą minutę robiłem luźniejszą i odpoczywałem pół minuty.
Bieganie: opona do garba i 2 km. Miał być 1 km, ale się zapomniałem trochę. Ciężko w sumie. Jakiś cholerny krawężnik spowodował, że się omal nie przewróciłem, no i mam lekko przecięte ramię pasem. Jednak uważać trzeba. Pachwiny mnie bolą i prawy Achilles. Tempo wyjątkowo mizerne, ale za to czuję obciążenie. Jak się w niedzielę zerwę z łańcucha, to zatrzyma mnie dopiero jakaś naturalna przeszkoda.
Dzień lekki za mną. Trochę za mało było, żeby jutro wytrwać w czystości i coś się pewnie porobi. Obstawiam żonglerkę i jakieś gimnastyczne ćwiczenia z kettlami.
Do rzeczy. Odważnik 24 mam z Meteora. A firma ta - idąc za ciosem - wypuściła serię odważników bez głębszego rozeznania. I wyszła cała linia kul typowo do ćwiczeń CF. Tak mi się wydaje. Ten odważnik jest stworzony do wymachów oburącz i... chyba tyle. Ma bardzo szeroki uchwyt i dość grubą rączkę. Niestety za szeroką jak na moje wymagania. Jak podeprę rączkę z boku, to nie uciska ona na dłoń tak jak powinna (ketlersi pojmą). W dobrym odważniku dłoń "klinuje" się anatomicznie pomiędzy rączką i kulą, w sposób, który wymusza poprawne trzymanie nadgarstka. W tym Meteorze trochę to szwankuje. Zły nie jest, ale do perfekcji mu daleko (tak piszę, bo może ktoś będzie chciał łyknąć po okazyjnej cenie
) Jak nie sprzedam to nie będę płakał. Zostanie.
24 kg to już praktycznie nie ćwiczę oburącz, a zatem nie potrzebuję szerokich rączek. Od biedy pasowałaby tu turniejówka. I druga do kompletu, do długiego cyklu i snatcha. Z drugiej strony jest SSST, który warto byłoby ukończyć z odważnikiem RKC. Turniejówka sama zmusza mnie do robienia rwań "sportowych" (lądowanie na okręceniu, stopa w górę, stawanie na palce, swing na ukos itp.)
Mam też mniejsze odważniki. 2 x 8 i 2 x 12. Miałem sprzedać w diabły, bo zanim moje dzieci dojrzeją do decyzji o potrzebie treningu, to rdza zje po kilogramie z każdej kuli. Miałem, ale się chyba rozmyśliłem.
Dzisiaj po pierwszych powtórzeniach w treningu dostałem telefon. Z gatunku wk***iających i gotujących pod czachą (one to potrafią). Cała pierwsza drabina i pół drugiej negatywna energia, aż gniotła. Potem znowu dostałem telefon i okazało się, że ja też potrafię zdenerwować. Pani nie mogła ochłonąć i ze złości poszła pobiegać
A leń jest ewidentny jeżeli chodzi o sport. Przebiegła kilometr, ale było mało, to dołożyła sobie ze 100 skakanek
I wszystko przeszło jak ręką odjął. Dogadaliśmy się i ok. Ale... Pani zapytała czy nie pożyczyłbym jej małego odważnika, bo ma fazę na sport. Pewnie, że pożyczę: 4, 8 potem 12 kg itd. I jeszcze treningi pokażę (S&S od razu - tylko dwa ćwiczenia) A potem pewnie na spółę kupimy 48 kg
Bo biegać razem to nie mam ochoty. W końcu to ma być odpoczynek
Co do godzinnych treningów... Ja tam trener nie jestem, ale na chłopski rozum sobie kilka rzeczy tłumaczę. Gdybym miał drogiego, wyścigowego konia, to czy traktowałbym go z równą niefrasobliwością co siebie samego? Czy kazałbym mu startować co drugi dzień w gonitwie, na zmianę z oraniem pola? Wątpię. Dobrze bym go karmił (jakość produktów), troszczył się o warunki i ilość snu, odpoczynku itp. Z ciałem też tak chyba trzeba. Można zaciągać dług regeneracyjny, ale im szybciej się go spłaci tym lepiej. Liczy się raczej to co robisz w tę godzinę treningu, a nie sam czas. Paradoksalnie: największe postępy w życiu robiłem spędzając 3 razy w tygodniu, po 50 minut, na rowerze stacjonarnym. Najmniejsze: ćwicząc i biegając 10 razy w tygodniu
Stąd gadki Pawła o gęstości treningu itp. ale i o potrzebie regeneracji.
To co robisz na treningu, to Twoje działanie w stronę celu. Jednak organizm odpowiada dopiero w fazie regeneracji i dopiero wtedy się zmienia. 1 godzina treningu + 8 godzin snu i dopiero to można odejmować od doby
A panowanie nad miską jest najłatwiejsze z tego wszystkiego. Wystarczy obkurczyć żołądek, unikać produktów wyrzucających insulinę i podbijających smak (przyprawy, słodziki). Cała reszta to bajka. Jem jak jestem głodny, do momentu kiedy przestaję być głodny. Dzisiaj skończyło się u mnie na trzech posiłkach. Po prostu nie musiałem więcej jeść. Zjadłem jajko, 100 g sera żółtego, ze 150 g karkówki pieczonej, 200 g kiełbasy z dzika i około kilograma pomidorów. Do tego ćwiartkę kostki masła. tyle samo smalcu do smażenia i ze
100 ml śmietany do kawy. Niczego więcej nie potrzebowałem.