Pobiegane.
Pogoda syf, ale w końcu mamy grudzień i niekorzystny układ baryczny
Plan: 8 km rozbiegania luźnego + 4 km w TM
To rozbieganie to jakiś dramat. Równo po 4 km przerwa na siku, a po niej... morale w gruzach i zero chęci na dokończenie treningu (500 metrów dalej był mój dom). Jakoś się dobujałem do 7 km z hakiem (luźno i swobodnie aczkolwiek wbrew podłemu nastrojowi, wiatrowi i wodzie w butach). Postanowiłem skrócić trening ale obowiązkowy akcent TM miał się odbyć. No to włączyłem w zegarku interwały i tak jakoś popieprzyłem po ciemku ustawienia, że wyświetlało mi się średnie tempo, ale całego biegu. I teraz klops. Bo pobiegłem luźno kilometr i nagle trzeba przyspieszać. A na sikorze 7:00 min/km. No to biegnę, a tempo ani drgnie. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem w czym rzecz i starałem się biec TM na oko. Prawie się udało. Ostatnie 4 km miałem w 6:20 min/km, czyli TM - 4". No i dziwnie odżyłem. Dosłownie jakbym z siebie zrzucił jakiś balast. Może to rozbieganie było takie niechlujne? No i jeszcze coś. Po powrocie do domu ketoza jak ze złego snu. Pasek ciemniejszy niż na końcu skali. Niepojęte. Wczoraj wieczorem jadłem węgle do spania.
Jedzenie:
Śniadanie: 4 jajka na maśle + 1/4 opakowania kisielu (bez cukru, bez dosładzania - sama skrobia)
Po zajęciach: kabanosy wieprzowe 120 g,
śmietana 30% - kubek, 40 g moreli suszonych
Przed bieganiem: 1/4 opakowania kisielu
Po bieganiu: 1/2 opakowania kisielu + banan (masakra)
Obiad: rosół, udo z kury, buraczki z majonezem
Kolacja: warzywa z rosołu (marchew, seler, pietruszka), 4 jajka
Starałem się dostarczać w każdym posiłku trochę węgli prostych. I nie za dużo z tego wyszło.
Refleksja: w dzień z wybieganiem dłuższym niż 15 km nie będę robił poważnego S&S. Czuję ponaciągane uda i czuję jak się one naciągają przy S&S. Idę spać. No może jeszcze szklanę wina grzmotnę.