Najpierw sportowo, potem kulinarnie.
Pojechałem do Stalowej Woli pobiegać w biegu "II Stalowa Dycha". I pobiegałem. 1:01'25" wg pulsometru, oficjalny czas wg organizatorów: 1:01'40". Było gorąco, ale sympatycznie. Zwłaszcza, że na starcie zameldował się również Kuba i zmniejszył moje poczucie obcości miejsca
Plany były: naruszyć godzinę. Nie wyszło. Ergo: obrażam się na bieganie. Na swoje bieganie. Dobra. Rok temu jesienią łamałem godzinę na 10 km w sposób powtarzalny. Ta umiejętność ode mnie uciekła. Pod wpływem przygotowań do przeżycia maratonu? Nie wiem. A skoro jest regres, to nie ma co zacinać się na progres.
Dopóki nie będę biegał 10 km poniżej 60 minut, w sposób powtarzalny i bezproblemowy, to nie zabieram się za dłuższe kawałki. Półmaraton sierpniowy pobiegnę w ramach rekreacji i zobowiązań, ale na tym koniec. 26 biegnę w Warszawie 10 km. Potem zrobię jeszcze ze dwa takie długie biegi i zobaczę jak będą sprawy stały. Bo nie można przeskakiwać po dwa szczeble.
Mógłbym szukać tłumaczeń w pogodzie i fakcie wyłapania dołu energetycznego na drugiej pętli kiedy miałem w planach przyspieszyć. Nie na tym polega sztuka dialogu
Pogoda zawsze jakaś tam będzie, a jak osłabłem to znaczy, że byłem za słaby na przyspieszenie w tych warunkach i przy takich założeniach. I kropka. Wiem, że dałem ciała z nawodnieniem, ale tu przechodzimy do kolejnego zagadnienia.
Zameldowałem się w Stalowej Woli z mocno obrzękniętymi stawami skokowymi. Dość paskudna sprawa, bo zazwyczaj oznacza kłopoty z płynami, a te mogą być wywołane: odwodnieniem ogólnym albo niewydolnością układu krążenia. W moim przypadku przyczyniła się do tego prawdopodobnie sól (solone produkty), które jadłem w gościach i w drodze powrotnej (glutaminian sodu - g**** gorsze od soli - to ostoja naszej gastronomii przydrożnej. Ale karkówka w śmietanie była smaczna
). Nie wyglądało to dobrze (Kuba świadkiem) i sprowadzało pewne ograniczenia w ruchomości samego stawu. Bezbolesne. Wczoraj bezbolesne. Dzisiaj czuję całą kostkę. Prawdopodobnie płyn, pod wpływem nacisku wtłaczany był pulsacyjnie w otoczenie stopy i po kilku tysiącach takich uciśnięć dzisiaj daje efekt dyskomfortu. Widzę po raz kolejny, że w moim przypadku, jeść czysto to jeść z minimalną ilością soli.
Dlatego odpuściłem poranny trening. O planach aktywności na końcu.
Jakoś coś miałem napisać o wczorajszym żarciu. Tylko co? Bo już trochę zapomniałem co mnie tak podnieciło. Z racji biegu postanowiłem mocno ograniczyć błonnik. Na wyjazd miałem w planach placek. Z pomocą przyszły mi ziarna sezamu. Zmielone w młynku do kawy mają konsystencję mąki i z powodzeniem zastępują ją w tłustych wypiekach. Węgli tyle co nic, a tłuszcz w pierwszym gatunki i nie boi się temperatury tak jak ten z siemienia lnianego. Wyszło rewelacyjnie. Połowę zjadłem na śniadanie, drugą po biegu.
Na przekąskę w podróży wybrałem orzechy i nasiona. Ponownie w ruch poszedł młynek. Garść orzechów, migdałów, sezamu i krojone morele. W to wszystko jajo i do pieca. Wszystkie makrosy w jednym. Miało być łatwostrawne, energetyczne i syte. I było. Do tego "krem" z masła i śmietany 36%.
Na posiłek przed biegiem wybrałem jajka, masło i śmietanę. Cztery jajka zmiksowane z masłem i śmietaną. Tu już nie było żartów - zero błonnika. No i jeszcze coś. Dołożyłem łyżkę miodu do tego czegoś, jako podpałkę, żeby się miały od czego zająć te tłuszcze. Błędem było zjedzenie takiego posiłku 2,5 godziny przed biegiem. Szczyt energetyczny miałem 45 minut po posiłku. Dosłownie czułem jak mnie te pszczółki ładują energią. Przed samym biegiem lekko opadło. Następnym razem pójdą same żółtka z masłem i miodem 0,5 - 1 godz. przed startem. Objętościowo to jest 3/4 szklanki i absolutnie nie czuć tego w żołądku. Po biegu wciągnąłem dużą pomarańczę od organizatorów (banan się zmarnował) dojadłem "pizzę" z kremem, wypiłem 1,5 litra wody (przed powrotem do domu - podczas podróży - wypiłem ogółem 3 l. płynów) i przespałem się w pociągu.
Z zabawnych akcji:
1. Tuż przed metą nagle kibice się mocno ożywili i zaczęli bić brawo. Nie wiedziałem dlaczego, a to jakieś dziewczę rozpoczęło szturm na ostatnich metrach. Zostałem haniebnie wyprzedzony na oczach publiczności. No to odpaliłem tajny bieg w Asicsach i tym razem ja zaatakowałem od tylca. Sytuację uchwycił fotograf
i pulsometr:
2. W Lublinie uwięzili mi samochód na parkingu. Szykowałem się na noc pod chmurką (albo i nie
). Moje kombinacje przy łańcuchach zauważył ochroniarz i łaskawie mnie nie zastrzelił, tylko wypuścił z parkingu. Zapomniałem, że to niedziela i centrum/parking zamykają o 19:00. Nie ma to jak wakacyjna przygoda.
Treningowo.
Dzisiaj odpuściłem poranne PTP. Ten tydzień zrobię w układzie:
PN, ŚR, PT - ROP
WT, CZ - PTP
+
codzienne bieganie albo inna aktywność "regeneracyjna" po treningu (15 - 20 minut lekko)
+ WT siła biegowa
+ CZ technika szybkości
Następny tydzień tylko PTP i bieganie jw.
A potem wczasy, na które pojedzie ze mną kulka 28 kg. Może jej dokupię u Leona siostrę?
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2014-07-14 12:15:44