Mam czasami wrażenie, ze trochę się zapominamy. Nie jesteśmy wszak wytrawnymi biegaczami, tylko biegaczami amatorami, czasami truchtaczami, a czasami uda nam się wskoczyć do biegowego gimnazjum czy liceum. Nie mamy sztabu trenerów, fizjo, dietetyków i czasu na regeneracje. Wracamy po 8-12 h do domu, lekko styrani, oragniamy michę, codzienne obowiązki, ugotujemy, sprzątamy (czasami nawet w nocy), a kiedy wszystko dla wszystkich wykonamy, iddziemy pobiegać, pomachać ciężarkami, zamiast robić maseczki i sidzieć z kuliżankami na kawce, ciasteczku i plotach. 7 h snu to luksus w dni pracujące. Uważam, ze 3
treningi w tygodniu to za mało, zeby biegać maraton poniżej 3 h - dla mnie za mało. Do 3 h się nawet nie zbliżyłam, choć uważam, ze 3:30 w szczycie formy i udeptywania asfaltów było osiągalne. Nie wiem jak inni, ale ja zwyczajnie nie chcę tak biegać. Wolność czuje w górach, pełną piersią oddycham na szczytach, a uśmiech po 100 km nie schodzi mi z twarzy przez tydzień. Moze to i biegowy żłobek, może przedszkole, ale z całym szacunkiem dla Pana Skarżyńskiego i jego dorobku - ja chcę tak żyć, a gdzie mnie zaszufladkują? - nie mój to problem, ale szufladkujących.
Jeśli jednak kiedyś w zywocie będę tak ustatkowana, że czas na trening, regenerację, aktywności uzupełniające i zdrowie pozwolą przygotować się do maratonu w 3 h, to może i to uczynię korzystając z publikacji Pana S, ale tylko po to, zeby klepnąć i wrócić do lasu:)