O kurcze, jaka dyskusja, dziękuję:) To po kolei:
@Marcel - dzięki za rozmowę z trenejrem i przekazanie mi wieści. Gdybym miał biegać 80% truchtu/marszu - to chyba by mnie szlag trafił, jasna cholera zalała momentalnie, w głowie klepki się poprzesuwały i kontuzja ogólna życiowa byłaby teraz, a nie za 3 miesiące
Piszesz, że zastanawiasz się sam, po jaką cholerę rozciągania, wymachy ramion, etc. Ja niestety tego nie robię - po prostu wysiadam z auta i przysłowiowa rura. Wychodzę z założenia, że organizm sam się rozgrzeje. Kiedyś przecież nie mówiliśmy dzikim zwierzętom - chwila, moment, panie dinozaurze czy tygrysie, muszę się tylko rozgrzać i już zacznę przed panem uciekać. Wierzę w to, że nasze ciała są w stanie zaadoptować się do nagłego wysiłku, pod warunkiem, że nie są zbyt chore.
@Ronin: zgadzam się z tym, co piszesz. Mi też wystarczy sklep czy bułki, nie muszę lecieć na krosanty do Paryża. Dla mnie sport ma dawać maksimum przyjemności, nawet, jeśli to nie jest zbyt rozsądne. Do encyklopedii zaglądam i generalnie zadaję pytania, kiedy czegoś nie rozumiem lub chciałbym zmienić, ale nie po to, żeby uwiązać się planem treningowym. Oczywiście, Danielsa czytam, Friel zamówiony, ale chcę, żeby to było z tyłu głowy, a nie ciągle przed oczami.
Bieganie jest tak nagradzające dla mnie, mimo zupełnie wstępnego poziomu, że nie chcę sobie tego psuć smyczą. Wiecie, o czym piszę, codziennie prawie widzę zachód morza, rześkie wieczorami powietrze, czuję pęd wiatru we włosach. Moje ciało się rusza, serce wali jak oszalałe. Wbiegam do lasu, gdzie jest tak ciemno, że nie widać ścieżki, latarnia na końcu alejki tak blado świeci, że przypomina światło kominka w chatce elfa... Dobra, trochę pojechałem z tym elfem.
MaGor: doceniam literaturę piękną. Wybiórczo:) Po prostu wolę Dostojewskiego od Orzeszkowej... Zamierzam czytać Danielsa, jak pisałem - zamówiłem Friela i też go przyswoję. Czytam i uczę się - o progach mleczanowych, fizjologii wysiłku, etc. Jestem jednak niepokorny. Nie wierzę np. w śmieciowe kilometry - dla przykładu - niedawno przebiegłem 14,8 km po górkach w lesie z tempem 7:45 i tętnem 155, a wczoraj tylko 2 x 5 km po 30 minut każdy. Czy któreś z tych biegów można by nazwać śmieciowe? Wątpię. Wydaje mi się, że w ogóle śmieciowy trening to taki, na którym się nie męczymy w ogóle... Jeśli błądzę i faktycznie wyląduję w czarnej dupie - kornie schylę czoło. Ale - pamiętasz co pisał Goethe? W śmiałości geniusz, potęga i magia? Jakoś tak to szło. Goethe akurat mi podszedł:)
@Ajronmen: mam prześwietlone i biodra i kolana, byłem na rentgenie i usg po upadku z konia niedawno w związku z podejrzeniem pęknięcia pasu miednicy. Dowiedziałem się, że mam zwyrodniałe kolana już i biodra, wytarte panewki czy coś takiego i powinienem się oszczędzać. Czyli - nordic walking? Póki co nic mnie nie boli - i to od czasu, gdy zacząłem się ruszać. Kibicuj mi proszę, a ja z uśmiechem na gębie popełnię tą samą "radosną twórczość" co Ty, i pewnie wielu przed nami i po nas :)
Podsumowując, wychodzi na to, że jestem mało rozsądny. I wiecie co? Chyba dobrze mi z tym:)