Postaram się szybko i treściwie, bo mi się wino wietrzy w kuchni.
O 5:00 pobudka i wstępne pustoszenie lodówki. Kryterium jedno: łatwostrawne i energetyczne. Coś tam zjadłem. Miałem ochotę na kiełbasę suchą, ale bałem się - k***a ich mać - kłopotów żołądkowych. Biegać to mi się nie chciało zbytnio, ale za tydzień połówka, to nie ma co się lenić.
O 6:00 pobiegłem/poszedłem na stację wypożyczania rowerów i żeby sobie odciąć możliwość powrotu odjechałem 5 km do domu. Na "siłowni" pod chmurką (nie cierpię tego badziewia) strzeliłem "emeriten workout"
Zgodnie z planem miało być tak:
2,5 km - rozgrzewka
5 km luźny bieg z rozdziawioną gębą
5 km w tempie maratonu (na próbę) 6:24 min/km
2,5 km - schłodzenie
Jak tylko skończyłem rozgrzewkę i zacząłem biec, to się zaczęło. Chyba wymusiłem ruchy jelit i co kilometr musiałem szukać miejscówy. Plan miałem taki, że zaczynam w Wilanowie, biegnę jakoś do Wisły i wałami do Mostu Siekierkowskiego. Przeskok na drugi brzeg i powrót Mostem Łazienkowskim do stacji wypożyczania rowerów, a potem na chatę. Zabudowa gęsta, działki drogie - bałem się, że będą problemy z prywatnością. Na pierwszą przydatną parcelę wpadłem z takim impetem, że mi słuchawki ze łba zerwały chwasty. Za 800 metrów - powtórka. Potem relaks, bo pętla autobusowa i tojki "wyłącznie dla pracowników ZTM". Akurat! Nie chciałbym żeby mnie ktoś próbował powstrzymać. Oczywiście z radości zapomniałem zapieprzyć papieru z tojki i znowu wróciłem do umiejętności zdobytych na obozie harcerskim
Chciałem w końcu wyrwać się z cywilizacji i dobiec do Wisły, bo tam oczekiwałem więcej prywatności (marna perspektywa zobaczyć na YT film pt. "Biegacz kasztani w moim ogródku." No i jak sobie skróciłem drogę, to wbiegłem w jakieś takie speluniarskie klimaty, że tylko czekałem aż znajdę jakieś zwłoki, bimbrownię albo fabrykę amfy. Dzicz i wysypiska śmieci. Goniły mnie jakieś mieszańce wszystkich psich ras. Musiałem rzucać kamieniami... I znowu musiałem w krzaki. Spoko. Tego pojawił się dostatek. Przedarłem się przez pas dzikich wysypisk i znalazłem się na jakiejś drodze w łąki. W dali majaczył Most Siekierkowski. Optymizm mnie opanował. Na 10 minut. Droga się skończyła uroczym zakątkiem i wielkim dołem wypełnionym eternitem. Spróbowałem iść (o bieganiu już nie było mowy) przez chwasty w stronę Wisły. Pod nogami wielkie dziury wyryte przez... dziki. Jak w chwastach pojawiły się trzciny, to zawróciłem. Kij z przedzieraniem się do Wisły. Zawróciłem i stoczyłem kolejny bój z psami, które ściągnęły chyba jakieś posiłki. Dobiegłem do drogi z trylinki. Jak ktoś Wam kiedyś napisał, że najgorszą nawierzchnią do biegania jest kostka brukowa, to chyba nie biegał po rozjeżdżonej trylince. Trzeba gibać po tym jak harnaś po kamieniach w Dunajcu... Miałem zamiar wrócić do domu i przełożyć bieganie na inny dzień. Wszak już zepsułem pierwszą część. A tu niespodzianie pokazał się Most Siekierkowski. No to pobiegłem dalej. Drugą piątkę zacząłem w TM. Po dobiegnięciu do wejścia na most, musiałem zwolnić, bo trzeba było zrobić dużą pętlę pod górę. Zwolniłem, strzeliłem fotkę transporterom opancerzonym i sobie, a po drugiej stronie rzeki, znowu TM. Wyszło mi 2 + 1 + 2, a potem dołożyłem jeszcze 2 km schłodzenia. Skończyłem koło punktu wypożyczeń rowerów w Porcie Czerniakowskim. Wsiadłem na rower i wróciłem do domu. Około 8 km. Duathlon mi wyszedł.
Nauka w skrócie:
- planować trasy po drogach, które nie roją się od niespodzianek
- popracować nad jedzeniem czegoś, co ustabilizuje pracę jelit i obniży wrażliwość na wymuszoną mechanicznie perystaltykę
- buty z wyciętymi zapiętkami sprawowały się super (trzeba będzie obadać sprawę)
- wczoraj wypiłem bardzo mało płynów. Rano nie miałem ochoty na picie i oczywiście nic nie wziąłem. Nie wiem czy ma to związek, ale moja skóra ucierpiała strasznie. Koszulka techniczna zdarła suty, a pasek od pulsiaka wrył się w ciało jak po maratonie. Może wysuszona skóra jest bardziej podatna na podrażnienia? Po bieganiu wypiłem chyba ze 3 litry wody.
Idę na lampkę wina i kładę się spać. Czuję się zryty jak kartoflisko po przejściu stada głodnych dzików. Rozważam lekki odpoczynek w tym tygodniu. Drapie gardło i ogólnie oczy mam jak dwie dziurki zrobione śrubokrętem krzyżakowym w maśle.