Piszę zanim mi się odechce.
Pobiegałem prawie tak jak chciałem. 11 km + 5 TM
Najpierw pojadłem. Poszedłem (pi razy oko) za dawną radą Evo. Śniadanie: 3 jajka,
50 g masła, 100 g śmietany 30% i 50 g rodzynków. Wszystko usmażone na placek. Smaczne. Potem jeszcze jabłko (z łakomstwa). No i cierpliwie czekałem na efekty.
Musiałem odwieźć dzieciaki i pomyślałem, że pobiegam po lesie koło nich. Wystraszyłem się trochę drzew nad parkingiem, resztek konarów na glebie i wiatru. Pojechałem dalej i znalazłem parking. Wkroczyłem na trasę i poczułem, że to chyba nie mój dzień. To znaczy jak tak pomyślałem, to spojrzałem na zegarek a tam, nie wiadomo kiedy, się zrobiło 2 km. Na czwartym sikanie (tradycyjnie) pomimo opróżnienia pęcherza tuż przed biegiem. No i jakoś coś nie klikało po sikaniu. Obserwowałem dzisiaj tętno i zauważyłem, że od 5 km zaczęło rosnąć, potem spadło i zaczął się normalny dryf (rośnięcie w miarę dystansu) Nic wielkiego się nie działo, ale od 8-9 km jakby mi się powoli uruchamiały jakieś rezerwy. Wyklepałem 11 km i trzeba było przejść do TM. I przeszedłem. Niech to diabli porwą.
12 km - 6'22" (TM - 2")
13 km - 6'09" (TM - 15")
14 km - 5'56" (TM - 30")
15 km - 6'10" (TM - 14")
16 km - 6'04" (TM - 20")
Dosłownie nie mogłem się ogarnąć. Samo mnie niosło w przód. Przy 13 km tętno 181 BPM, a mnie się morda cieszy i nogi przebierają. Fakt, że oddychałem nieco "głębiej", ale kopyta chciały biec. Do tego kadencja ciągle przyzwoita (ostatnie 5 km około 163 kroków/min. - długość kroku: około 100 cm).
Nie jestem jednak zadowolony. Dałem się ponieść. Miało być 6'24" a wyszedł jakiś przekładaniec. Motywujące i dające do myślenia, ale niezgodne z planem. Albo się nauczę TM, albo będę sobie biegał rekreacyjnie.
Zobaczę jak wyjdzie jutro z ćwiczeniami. S&S to mam ochotę strzelić w imię zasad. Na kolację kupiłem sobie makrelę. Pół drogi o niej myślałem
Organizm dopomina się o rybę.
Aha - na obiad moja zapiekanka ze szpinaku, śmietany, jajek i mielonego. Dawno nie wzniosłem się na takie wyżyny kucharzenia
Szybkie, proste, pożywne i praktycznie samo się robi
I jeszcze coś.
Wczoraj w szale porządków poprałem wszystkie łachy do biegania. W związku z tym wygrzebałem z szafy dawno zapomniany komplet bielizny termoaktywnej Gatta. O takiej:
k***a. Już wiem za co zapłaciłem. Kosztował tyle co trzy komplety jakichś termałek z Lidla, Biedronki czy innej Juli, ale komfort daje 10 razy większy. Wystarczyły spodnie (+ krótkie portki żeby nie porażać obsługi w sklepie anatomicznymi szczegółami sylwetki
), bluza i ortalion. Nie poczułem nawet śladu wychłodzenia przez wiatr. Te łachy po prostu działają. Polecam.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2015-01-11 17:38:11