Aeroby które przerodziły się w interwały.
Z założenia miały być dzisiaj
aeroby.
Okoliczności sprawiły, że zamiast aerobów były interwały.
Rozpocząłem tradycyjnie od rozgrzewki i spokojnej jazdy aby wejść we właściwy rytm.
Plan runął gdy wjechałem na odcinek w którym podjazdy przeplatały się ze zjazdami.
Największy podjazd znajdował się na końcu tego odcinka.
Właśnie tam zauważyłem dwóch rowerzystów, których od razu potraktowałem jak rywali.
Ubiorem przypominali profi co tylko spotęgowało wyzwanie.
Po dobraniu odpowiednich przełożeń rozpocząłem pogoń za przeciwnikiem.
Mniej więcej po przekroczeniu połowy wzniesienia dopadłem ich i wyprzedziłem.
Odruch triumfalizmu
był przyjemny.
Odwróciłem się by spojrzeć pokonanym w twarz.
Okazało się, że już nie mieli siły by pokonać szczyt wzniesienia i prowadzili rowery.
W tym momencie mój sukces zbladł
Byli to dwaj panowie (starsza młodzież) którzy szczyt formy już dawno mieli za sobą.
No nic młody
myślę, przynajmniej mocno popracowałeś.
Za chwilę czekały mnie atrakcje w postaci zjazdu o którym już wspomniałem.
Czułem się dzisiaj w wybornej formie i rzadko używałem hamulców.
Zjazd był szybki i bardzo udany pod względem technicznym.
Muszę powiedzieć, że naprawdę to trudny odcinek, pełen dołów, korzeni, gałęzi, sypkiego piachu i innych pułapek.
Chwila nieuwagi to pewny upadek.
Z pewnością mój atut to znajomość tego odcinka, więc mogę sobie pozwolić na odrobinę szalonej jazdy.
A jazda miała w sobie coś z szaleństwa - szkoda tylko, że nikt mnie nie oklaskiwał
No cóż satysfakcja to moja nagroda - też przyjemne.
Zostawmy już ten zjazd bo prawdziwe....ściganie zaczęło się chwile później.
Otóż gdy wyjechałem na najdłuższą prostą tej trasy w perspektywie ok 150 m wyłonił się mój....przeciwnik.
No panie Bogdanie myślę, dość ścigania z wiatrem.
Pora sprawdzić siebie w ogniu walki z realnym przeciwnikiem
Ponownie dobrałem odpowiednie przełożenia i mocno depnąłem na pedały.
Pościg był efektywny i ku mojej satysfakcji dorwałem gościa.
Gdy go mijałem najwyraźniej był zaskoczony
Zareagował jednak jak prawdziwy sportowiec.
Zauważyłem jego odruch polegający na przyśpieszeniu - myślę sobie jest dobrze, podjął walkę.
Nie oglądając się już co sił w nogach i powietrza w płucach ruszyłem do przodu.
Był to odcinek lekko w górę więc dość wyczerpujący.
Dodam, że dobrze się czuję jadąc pod górkę - czuję moc w nogach.
Nie wiem jak długo jechałem jak opętany ale gdy poczułem żar w płucach i palenie w udach zwolniłem.
Nadal jednak jechałem dość szybko i bynajmniej nie było to tempo nadające się na ścieżki rowerowe.
Nagle, zaskoczony słyszę odgłos jadącego roweru. kuźwa myślę, to chyba nie mój rower
Oglądam się a tam w odległości ok 10 metrów zacięta twarz gościa która zdawała się mówić mam Ciebie
Przyznam, bardzo mnie zaskoczył, bowiem już czułem się jak dominator tego wyścigu.
Gościu jednak przyjął wezwanie - pomyślałem.
Ale mówię sobie łatwo się nie poddam - jak przegram to po walce.
Po czym szpula do przodu.
Tu się zaczął mój kolejny interwał co rozpalił ponownie moje płuca i palił w mięśnie.
Nie oglądałem się, więc nie wiem jak rywal zareagował na moje nagłe przyśpieszeniem.
Domniemam, że sporo sił kosztowało go dojście do mnie i nie był w stanie zareagować.
A ja pędziłem jakbym opętany nie oglądając się za siebie.
W końcu mnie dopadło zmęczenie więc spuściłem z tonu i oglądam się - za mną jednak nie było nikogo.
Przy zmianie przełożeń spadł mi łańcuch więc zatrzymałem się by go założyć.
Trwało to chwilkę ale nie zważyłem pogoni.
Satysfakcja ze zwycięstwa osiągnęła apogeum - gloria victis też.
Odstani etap jazdy był spokojny ale bynajmniej nie spacerowy.
W ciągu 54 minut przejechałem 14 km.
Zrobiłem tylko jedną fotkę po czym niechcący wyłączyłem telefon.
PINu nie pamiętałem dlatego nie ma filmiku.
Może to i dobrze bo miałem dzisiaj przednie ściganie z przeciwnikiem.
To był spory wysiłek ale potwierdził, że jestem w niezłej dyspozycji wytrzymałościowej.
Jest zmęczenie ale to przyjemne zmęczenie.
No i to wielkie zwycięstwo
- pełnia satysfakcji