Trzeba turlać ten kamyk i już.
Ku przestrodze:
Błędy popełnione wczoraj:
Zjadłem śniadanie, nic wielkiego - razem z kawą na maśle 1200 - 1300 kcal.
Energia z tłuszczu: 84%
Energia z węgli: 7%
"Energia" z białka: 8%
Jajka z warzywami, majonezem, masłem, doprawione SSC (Siemię - Sezam - Czarnuszka). Posiłek około 11:00. Około 15:00 dwa pomidory i 50 g orzechów laskowych. Tyle. Kawa z mlekiem kozim się nie liczy. Nazbierało się tego jakieś 1800 kcal.
I cały dzień zero głodu. A trochę rzeczy w domu zrobiłem. Robiłem Młodemu obiad i nawet nie spróbowałem. Jakby mnie odkręciło od miski. Absolutny brak łaknienie. Nie znam powodu. Może przyprawa? I cały dzień dylemat: robić trening - nie robić. Jak wpadłem na pomysł "robić" to była prawie 20:00.
Na rozgrzewce (skakanka) oblały mnie poty. Wiedziałem, że będzie słabo. Dopiero wtedy zacząłem żałować, że nie zjadłem solidnego obiadu. Nauka: jak masz w planie duży trening to zjedz duży, wartościowy, energetyczny posiłek. I nieważne, że się "nie chce". Twój organizm tego wymaga.
Dzień wcześniej pojadłem ryżu, a trening nie był jakiś megawyczerpujący. Może Grubas uznał, że skończyła się bida z węglami i zwolnił palacza tłuszczami? Tak czy siak w kuchni dałem ciała. A jak już mi się włączyła refleksja: "Nie dasz rady. Jesteś głodny. Nie jadłeś." to w berecie zaczął się proces poddawania się. A jak masz ochotę się poddać, to wykorzystasz każdą okazję i pretekst.
Nie będę się powoływał na noże, bo kilkadziesiąt/kilkaset rzutów (nawet dynamicznych) przedmiotem o masie 50-75 g to wysiłek pomijalny. Fakt faktem, że na ławie zaczęły się skurcze od prawej strony. Do 5 - 6 powtórzenia było OK, ale potem każda końcowa faza już bez dynamiki za to z paniką i rosnącym "bólem".
Dobra. Dobiłem objętością. 12 serii weszło i na wykresie wyszła górka większa niż tydzień temu. Przy przysiadach dołączyła noga. Giry rozgrzałem solidnie już wcześniej i jako techniczną rozgrzewkę zacząłem drabiny: 1-2-3-1-2-3 i chciałem zrobić jeszcze jedną taką, ale z rozpędu poszło 10. I tak dalej. Po czwartej dyszce wiedziałem, że piąta będzie ostatnia. Postanowiłem schodzić naturalnie - bez tych piankowych kostek pod dupą. OK. Schodzę nisko. Nawet może niżej niż na 3 kostki, ale jednak płacę za to podwijaniem ogona. Dosłownie je poczułem w krzyżach. Do tego przy wstawaniu usiłuję kompensować to wygięcie i pochylam się do przodu, co tylko pogarsza sprawę, bo przerzucam ciężar na palce i muszę jeszcze mocniej pracować grzbietem. A to boli. A jak boli to w końcu nie wytrzyma. Bo co by tam miało rosnąć? Znacie kogoś komu zależy na hipertrofii prostowników?
A potem odłożyłem sztangę na stojaki i poszedłem zjeść klops!
Wołowo-wieprzowy klops z dodatkiem płatków z komosy ryżowej. Upieczony. Wyszedł kosmiczny.
Coby nie narzekać:
Niczego nie zmieniam. Jakbym miał coś zmieniać po jednym kiepskim treningu to by znaczyło, że nie dorosłem do stawiania sobie celów.
Do aktywności dołożę sobie "smarowanie gwintów" to znaczy przypadkowe powtórzenia robione bez rozgrzewki w ilości 1-3 za każdym razem gdy przyjdzie mi ochota. W dniu wolnym (tak jak dzisiaj) będę sobie mógł zrobić single z dwóch dni. Np. dzisiaj powinno wejść 15 z ciężarem 104, a jutro 3 z ciężarem 106 kg. Przyznaję sobie prawo do zrobienie 15 rano i 3 wieczorem. A jutro byłoby do zrobienia 5 z ciężarem 106.
Nie robie GVT! Absolutnie nie pilnuję tempa 4-0-1-0. Umarłbym od tego chyba. I to chyba tempo odpowiada tu za działanie hipertroficzne, którego nie chcę. Dla mnie 10 x 10 to taki trening na umiejętność zaciśnięcia zębów i powalczenia z bólem.
Co do czasów, zmian w ilości i jakości ludności...
Zauważyłem, że radykalizuję się, ale - jak to zwykle bywa - wbrew otoczeniu. Przykład: moje koleżanki, dawniej młodociane dewotki, maszerujące regularnie do kościoła, niewyobrażające sobie związku (a nawet zwyczajnej znajomości) z takim heretykiem jak jak - dzisiaj smarują na FB, że trzeba im wolności i ułatwienia dostępu do aborcji. A ja siedzę, patrzę i nie wierzę. Ciągle nie wierzę. Niemniej jednak dostałem kiedyś wisior w formie krzyża jerozolimskiego i coraz częściej zastanawiam się czy go nie założyć. Żaden ze mnie katolik, ale jak patrzę na ten czerwony krajobraz, to budzi się we mnie dusza krzyżowca. Po prostu wyszedłbym i nap*****lał ile wlezie, bez zbędnych filozofii i tłumaczenia się komukolwiek z czegokolwiek.
Młody wczoraj przegiął bagietę z graniem na konsoli i dlatego od poniedziałku spróbuję zapisać go na Viet-Voo-Dao (mamy zajęcia pod nosem). Niech się uczy walczyć jak chłop. Myślę, że mu się to przyda. A jak się nie przyda, to też dobrze.
Dzisiaj tylko kettle (lekko-symbolicznie) i może rower, o ile wyrobię się ze sprawdzaniem za dnia.
------------------------------------
Сила это способность
http://www.sfd.pl/Kettlebells_Sztanga_Bieganie_Sila_dla_cierpliwych_By_MaGor_Vol3-t1078817.html
------------------------------------
Spis treści i indeksy:
https://dl.dropboxusercontent.com/u/69665444/sfd/pub/dziennik/spis_tresci.html
------------------------------------
http://www.sfd.pl/Pomoc_dla_małego_Igorka__serdecznie_zapraszamy_!-t1022615.html