Gwidtrenujesz i tak kupę czasu tygodniowo to zapodaj paręnaście serii tygodniowo jakiś wznosów bokiem na naramienne + wypełnij łapę
Do tego miałem się odnieść wczoraj.
Żyjemy w skomplikowanym świecie i dlatego zazwyczaj szukamy uproszczeń. Uproszczenie to taka szybka synteza, typowa dla facetów. Tak nas tysiąclecia ułożyły, że albo podejmujemy szybkie i proste decyzje, albo nie jemy / nie bzykamy / nie żyjemy. Niemniej jednak im bardziej skomplikowana kwestia, tym bardziej zawodne stają się uproszczenia.
Współczesna nauka o sporcie, wysiłku itp. formowała swoje założenia w latach 70-80-tych XX wieku. Niestety dopiero obecnie skręca w stronę bardziej holistyczną. Wtedy wierzono w cybernetykę, a jej bardzo poważnym odłamem była biocybernetyka, którą wszyscy - jak tu jesteśmy - uprawiamy w tej czy innej odmianie.
Generalnie cybernetyka to przedstawienie pewnego układu: wejście - programator - wyjście. I teraz tak: mamy na stan wejściowy, który chcemy zmienić.
Np. otyły mężczyzna chce zamienić się w wysportowanego macho. Wejście: tatuś - grubasek . Wyjście: model fitness. Co pomiędzy? Trening oraz "ryż, kurczaki, kreatyna zrobią z ciebie..." Dobra.
Wyobraź sobie, że masz pudełko z programowaniem stanu wyjściowego. Albo nie wyobrażaj sobie. Ja sobie wyobraziłem. Tak wygląda.
Masz kable doprowadzające stan początkowy. Płyną nimi informacje na temat: wieku, kondycji, predyspozycji, stylu życia, dieta itp.
Mamy programator. Możemy na nim ustawić podaż makroskładników, monitorować energetykę, ustalić ilość i intensywność treningów, regulować coś jakimś dziwnym pokrętłem.
I w końcu mamy czerwony kabel z efektami, który dostarcza informacji zwrotnej, którą analizujemy. W zależności od efektu korygujemy wartości pokręteł. Wszystko pięknie powinno działać.
Chcesz mięsa na kościach? Przesuwasz suwak z podażą kaloryczności, zwiększasz ilość białka, intensywność treningów... Itd.
Chcesz zgubić tłuszcz? No problem. Suwak z kalorycznością w dół (Tylko, który wybrać? Może węglowodany?) Treningi mocniejsze i dłuższe. Itd.
Zaraz, zaraz... Trochę tu się robi niewyraźnie. Za każdym razem kręcimy kilka pokręteł i suwaków na raz. Nie wiemy jak każdy z nich modyfikuje wartość na wyjściu. W końcu trzeba zapłacić jakiemuś fachowcowi, który przyjdzie i korzystając z doświadczenie wyreguluje nam cały ustrój, albo szukać w Internecie i książkach sposobów jak to zrobić.
A to i tak najprostszy wariant sterownika. Są przecież specjalne przystawki z treningiem specjalistycznym, podażą witamin, pierwiastków, mikro itp. Wystarczy zepsuć jedną zmienną i sobie można ćwiczyć do śmierci z hasłem: "All pain - no gain." (mój ulubiony wariant słynnego powiedzenia).
Wróćmy do recepty wizualnego podciągnięcia ramion. Czy dołożenie jakiegoś izolowanego ćwiczenia "wyprowadzi kontur" ramienia?
Jeżeli mówimy o radykalnej zmianie, to może się ona rozegrać na gruncie optyki. Można podkreślić wygląd jakiejś partii mięśni (pojedynczego mięśnia) przez:
A) dołożenie objętości mięśni/mięśnia
B) doprowadzenia do stanu przedłużonego napięcia (słynna pompa, albo bardziej uczenie: tonus)
C) pozbycie się warstwy tłuszczu wokół mięśnia
A - dołożenie objętości. Cholernie trudne w naszym wieku. Panowie (Pań to nie dotyczy) - w naszych ciałach powoli procesy kataboliczne (same z siebie) zaczynają brać górę nad anabolicznymi. Z roku na rok spada nasza zdolność do budowania. Źle to zabrzmi, ale pomału zwijamy namioty. Można dbać o to co mamy, ale - bez pomocy farmakologicznej - trudno wyhodować coś nowego. Dlatego też nie widzę problemu gdy mężczyzna - z celem sylwetkowym - w okolicach 40-tki pomaga sobie korzystając z dobrodziejstw medycyny. Jeżeli robi to dla swojego samopoczucia, to naprawdę nie ma problemu. Czy dołożenie kilkunastu serii tygodniowo izolowanego ćwiczenia może coś zdziałać? Nie wydaje mi się. Budowanie mięśni to nie tylko kalorie i aminokwasy, ale proces złożony. Stworzenie środowiska anabolicznego, to naprawdę precyzyjne zadanie i nie wystarczy "żreć i zap*****lać". Może i wystarczy, ale jak ma się te kilka lat mniej. Zażeranie się chorymi ilościami jałowego jedzenia przypomina strzelanie do kaczki chmurą śrutu. 90% ładunku idzie Bogu w okno, ale pozostałe 10% daje efekt. Widzieliście kiedyś schab? 100 gramów schabu to około 20 gramów protein. Czyli żeby w naszym ciele powstało 100 gramów mięśnia należałoby przerobić na aminokwasy 5 x 100 gramów schabu oraz wszystkie te aminokwasy wtłoczyć w mięsień. Wcześniej należałoby wywołać w tym mięśniu mikrouszkodzenia pozwalające na dobudowanie brakujących struktur i to z nadwyżką. 100 gram mięsa to taki rozbity na płasko kotlet. W ile takich kotletów należałoby owinąć mięsień żeby urósł wizualnie? Czy da się skierować ten proces w pojedynczy mięsień? Białka potrzebujemy nie tylko na mięśnie. W zasadzie prawie wszystko w naszym ciele to białko. Codziennie degenerujemy ileś tam komórek, które muszą zostać odbudowane w pierwszej kolejności itp.
B) Tonus mięśniowy. Stosunkowo łatwy do osiągnięcia w przypadku mięśni napełnionych glikogenem i wodą. Jednak wtedy nie utrzymuje się zbyt długo. Ot tyle żeby strzelić
fotki na forum Prawdziwym przechowalnikiem glikogenu są mięśnie szkieletowe. Jak uda się je uruchomić, to można...
C) spróbować pozbyć się tłuszczu z okolic mięśnia. Fajnie by było jakby tak sobie można było wybierać, co nie? Takie rzeczy tylko w Erze. Nie da się palić tłuszczu miejscowo. I tu akurat pomysł z tymi kilkunastoma seriami unoszeń czy czegoś jest jak najbardziej chybiony. Już lepsze byłoby wyciskanie stojąc, bo angażują mięśnie posturalne. Dodatkowo redukcja ilości tkanki tłuszczowej to wtrącenie organizmu w stan sprzyjający rozpadowi (katobolizmowi) a nie budowaniu. Dlatego nie da się w tym czasie znacząco zwiększać objętości mięśni. Z tego samego powodu przepadają w jej trakcie mięśnie zdobywane na drodze realizowania jakiejś agresywnej strategii żywieniowej w stylu "świnio-masa".
No... Nie chce mi się dalej smażyć tego tekstu. I tak jest dużo. Pewnie bym i tak zaraz zaczął pisać o jednostkach motorycznych, układzie nerwowym itp. Jedna tylko sprawa: po jakiego diabła zawodnicy sportów siłowych robią te wszystkie dodatkowe "pakerskie" ćwiczenia.
Bo przecież nie po to, żeby ich przeciwnicy zesrali się ze strachu na widok tricepsów. Może muszą narażać mięśnie newralgiczne z punktu widzenia całej jednostki motorycznej na ekstremalne przeciążenia i symulować warunki walki? A może prawdą jest to co pisał Rusek (a co potwierdzają fizjoterapeuci) o irradiacji mięśniowej i powiązaniach w naszym ciele? Taki triceps to podobno odgrywa bardzo ważną rolę dla grupy mięśni całego ramienia. Wiedzą to chyba tylko fachowcy od regulowania biocybernetycznych pudełeczek i pisania mądrych książek. Albo po prostu fachowcy, którzy pod sztangami spędzili pół życia.
Klatkę lekko czuję dzisiaj. Ale bez ognia piekielnego.