UWAGA
Leci PODSUMOWANIE/PORÓWNANIE - miłej lektury
Chcę zakończyć kolejny etap w mojej sportowej sferze życia
I stąd pomysł na zamknięcie tego dziennika i napisanie “małego” podsumowania
Zabierałam się za to długo, bo widocznie tyle czasu potrzebowałam na poukładanie myśli i zluzowanie - psychiczne i fizyczne.
Żeby nie pisać na gorąco pod wpływem emocji
Minęło już chyba wystarczająco czasu, bo 8 tygodni
W tym czasie nawet przeczytałam swój dziennik z czasów przygotowań do Sopotu…
trochę się przeraziłam jak zobaczyłam wpisy tamtej Sforcii a moje obecne - i wcale nie chodzi mi o wygląd, a o podejście, o psychikę, samoocenę i wiele innych.
No, ale w każdym razie zamykam rozdział pod nazwą “Starty w zawodach sylwetkowych”
Prawie 3,5 roku. Życie w reżimie dietetyczno-treningowym, oczywiście z małymi przerwami na luz, zbyt duży czasem
Mam porównanie dwóch różnych przygotowań, metod treningowych, trenerów, jedzenia, systemów treningowych i wielu innych rzeczy.
No i pewne przemyślenia, na które wielu czeka
I nadal będzie poprawnie politycznie
bo nie mam zamiaru pisać o nikim złych rzeczy, bo każdy z tych ludzi miał wpływ na moje życie, na mnie i na to gdzie jestem teraz, co wiem i co robię.
Wszystko traktuję jako doświadczenie i życiowe lekcje - może to trochę filozoficzne, ale w sumie mały filozof jestem
ZAWSZE POWTARZAM, ŻE WSZYSTKO W ŻYCIU DZIEJE SIĘ Z JAKIEGOŚ POWODU.
W sumie gdybym tak chciała porównać każdą część przygotowań, to mogłabym 10 stron zapisać znając moje słowotwórstwo
Ale postaram się to chociaż jakoś ułożyć w całość.
SOPOT 2015 vs KIELCE 2017
FORMA
Generalnie w Sopocie było ciut za sucho, ale i tak nieporównywalnie lepiej niż w Kielcach, gdzie po prostu można powiedzieć, że nie zdążyłam
I taka prawda, a mówienie mi miłych słów i tak nie zmieni tego jaką prezentowałam sylwetkę, bo wiem jak to wyglądało czy na żywo czy na zdjęciach
i przede wszystkim jak się czułam ze sobą….
Po prostu poziom mojego otłuszczenia i trzymanej wody w nogach był daleki od tego co powinnam prezentować na scenie, a już tym bardziej na zawodach rangi MP….
Wiem to…. ale, że powiedziałam A to i powiedziałam B - czy słusznie - nadal nie wiem
Mimo wszystko jestem w top 6 Polski w Wellness
także tego hehe
Dla mnie najważniejsze było, to że mimo wszystko nie zrobiłam sobie wstydu z cellulitem na tyłku itp.
Ale pomijając już formę, bo jaka była każdy widział, to napiszę kilka innych porównań.
TRENINGI
Śliczni nauczyli mnie walki ze swoją psychiką, ciężkich treningów, z dokładaniem ciężaru i walką do upadku.
Przez co nabawiłam się pewnych złych nawyków, przykurczy, przerostu mięśni czworogłowych i kapturów
Ale poczułam co to ciężkie tyranie na treningach, ból mięśni, mega zakwasy.
Wojtek Jusiel nauczył mnie perfekcyjnej techniki i poprawił moją mobilność, świadomość mięśniowa i wiedzę teoretyczną, czucie mięśniowe. Wszystko złożyło się w logiczną całość.
Wiem co, po co i dlaczego działa.
Ale przez to wszystko, z czasem zgubiłam wolę walki podczas treningu, robiłam to co miałam zadane, obciążenie dobierane na odległość, które po części pasowały.
Ale w późniejszym etapie przygotowań (współpracowałam z Wojtkiem w sumie 16 miesięcy), gdzie narzucałam już sama sobie obciążenia (z różnych powodów), ta wola walki się gdzieś zgubiła.
Bo bałam się, że nie wykonam poprawnie powtórzenia z większym ciężarem - taka paranoja lekka
DIETA
Atrur Śliczny - jedzenie old schoolowe
Dość monotonne (ale nie przeszkadzało mi to nigdy, nawet u Tadeusza, mogę jeść i kilka miesięcy to samo), bardziej chodziło o ilość jedzenia, która na końcu przygotowań była dość krytyczna…. ale ładowanie w sobotę węglami dawało moc i efekt w zmianach w sylwetce.
Takie niskie kcal miałam około miesiąca. Znikałam w oczach.
Ale jakoś o dziwo
napędzana adrenaliną, dawałam radę, napierniczałam 4x siłowy, 6x po 60 min cardio i dałam radę
Plus praca 8h, gotowanie, zakupy - normalne życie.
Dodatkowo towarzyszył temu wszystkiemu głód psychiczny - że później będzie mi wolno zjeść co chce…
Takie bycie na odwyku i później rzucenie się na “owoc zakazany”.
Natomiast Tadeusz nauczył mnie jeść. Nauczył czym jest odżywianie organizmu, radzenie sobie z problemami zdrowotnymi za pomocą jedzenia.
Że jedzenie ma także smakować, ma dawać energię, że wysokie węglowodany sprzyjają mojej sylwetce.
Uspokoiłam swoje napady głodu, zrozumiałam że nie trzeba jeść ryżu i kurczaka żeby dobrze wyglądać, że nawet gorzka
czekolada na redukcji jest spoko, a ważna jest ilość kcal i dobranie makro. Owoce są cudowne, a różnorodność produktów ważna.
Odżyłam, miałam mnóstwo energii, czułam się rewelacyjnie
Były siły na ciężkie treningi, na zapieprz, była radość i moc.
Jednak przez takie ilości jedzenia mam teraz skłonność do jedzenia za dużych porcji jeśli nie liczę kcal….
I niestety, ale poszalałam z jedzeniem także i po tych zawodach, z pewnością z mniejszymi napadami jak poprzednio, ale jednak - zluzowanie z miską nie jest dla mnie….
KOŃCÓWKA PRZYGOTOWAŃ I SAME ZAWODY
Sopot - Nieustanna kontrola formy, reakcje czy coś dodawać czy nie. Teraz z perspektywy czasu, wiem że to była katorga i cholernie niezdrowe dla organizmu, ale jeśli chciałam mieć formę, to wszystkie opcje były dopuszczalne, włącznie z drastyczną ilością kcal...
Z wszystkim kwestiami związanymi z zawodami pomagali mi Artur i Sylwia.
Do samego wyjścia na scenę.
Natomiast lekko “olana” poczułam się po zejściu ze sceny, gdzie jednak nie udało mi się zdobyć miejsca…
Chyba to zaważyło w dużej mierze na moim zakończeniu współpracy z nimi
Kielce - Miałyśmy startować w trzy
Agata, Karola i ja.
I tak właściwie gdyby nie one to poddałabym się z początkiem roku, kiedy zostałam w sumie olana przez wszystkich
Zero motywacji, samozaparcia, popłynęłam z jedzeniem jakiś dobry tydzień…
Ale dziewczyny przekonały mnie, żebym startowała i wspólnie będziemy się wspierać i pomagać.
No, ale z czasem po kolei się wykruszały
I zostałam SAMA - dosłownie tak właściwie ze wszystkim.
Ale gdyby nie mój Mąż, byłoby kiepsko
Niestety z końcem roku 2016 współpraca z Tadeuszem uległa pogorszeniu i kontakt z nim był bardzo utrudniony.
A na tym etapie przygotowań reakcja powinna być z tygodnia na tydzień, zwłaszcza że szło u mnie opornie.
Z Wojtkiem także warunki współpracy trochę uległy zmianie od nowego roku. Kontakt z nim lepszy niż z Tadeuszem, ale jednak nadal nie był to kontakt na żywo, no i nie było to wszystko spójne.
Na końcówce redukcji, tak jak już pisałam - brak sił na interwały jakie zadawał mi Wojtek, zamieniałam na aero (ale i tak za późno), również odstawiłam przysiady i inne ćwiczenia od których puchły mi nogi.
Brak spójności w treningach i połączenia z dietą, dały takie a nie inne efekty.
Tadeusz z Wojtkiem nie kontaktowali się ze sobą, a mój z nimi kontakt także opierał się jedynie na kontakcie online i zdjęciach - a jak było widać na wrzuconych przeze mnie filmach, rzeczywistość była inna…
Od początku roku wszystko się psuło.
Generalnie byłam między młotem a kowadłem, bo z jednej strony czułam i wiedziałam, że nie idzie, że dieta nie daje takich efektów, jakie powinny być, że trening też nie jest dokładnie pode mnie, z uwagi na puchnięcie nóg, ale z drugiej strony, w końcu “opiekowali się” mną specjaliści i to nie byle jacy.
Ale nie było we mnie również tej determinacji i zaciętości, nie dawałam z siebie maksa i byłam po prostu zrezygnowana…. a to przekładało się na samopoczucie, formę i itp.
Zresztą można było to odczytać między wierszami jak się czułam psychicznie...
No, ale nie chciałam odpuszczać i nie wystartować, bo chyba czułam jakąś głupią presję otoczenia.
I też trochę pieniędzy w to włożyłam, opieka Tadeusza, opieka Wojtka, strój, a dodatkowo mój czas i zaangażowanie.
Ale w sumie nie pieniądze powinny determinować, to czy wychodzę czy nie….
Powinien mi ktoś po prostu powiedzieć - Asia, nie wychodź, bo to nie jest forma startowa, poczekaj na lato, na jesień. Zmień trening, dietę itp.
No, ale nie było kogoś takiego, kto powiedziałby mi takie coś
Nawet Sylwia i Artur, do których pojechałam żeby wyrazili zgodę na mój start z ich klubu, powiedzieli, że moja forma jest o dobre 2-3 tygodnie spóźniona….
Ale jeśli chcę wystartować, to owszem mogę, ale zdecydowanie w wellness, bo do bikini będę za duża. Zresztą wiele osób mi tak mówiło.
A tam może uda się coś ugrać, no ale jak pokazała rzeczywistość byłam za mała na te babeczki z wellness
Wyjście na scenie w Sopocie było wyjściem na pełnej petardzie - czułam się jak milion dolarów i z pewnością w sobie, że wymiotę laski
[pomimo małych zawirowań w pierwszym wyjściu, gdzie Artur usilnie próbował mi pokazać żebym zmieniła ustawienie ręki, co zaburzyło moją pewność, ale później już było nieźle, bo podskoczyłam o kilka oczek w górę]
Wyjście na scenie w Kielcach było wyjściem w mega stresie - myślenie, żeby mi się dupa nie trzęsła, ani cellulitu nie było widać w sztucznym świetle, żeby wstydu nie było.
Schodząc ze sceny puścił mi taki stres, że prawie się rozpłakałam w 5 sekund, ale powtarzałam sobie, że nie mogę się rozryczeć, bo cały makijaż mi spłynie
PODSUMOWANIE OGÓLNIE
Będzie poprawnie politycznie
I Śliczni i Wojtek Jusiel i Tadeusz Sowiński są specjalistami w swojej dziedzinie.
Każdy ma plusy i minusy
Jednak wiem, że do przygotowania do zawodów jest potrzebny JEDEN trener, osoba która rozlicza z wykonanej pracy, która opyerdoli, przed którą czuje się respekt i ma się “strach” odpuścić trening, cardio czy podjeść coś extra….
Ale ten trener ma także motywować, pomagać, wspierać i dawać energię i moc do zapyerdalania, kiedy tych sił coraz mniej.
Jeśli jest zbyt lekko - to oznacza, że robisz coś nie tak ^^
I nie mówię, że ma się być wrakiem człowieka, czy chodzącym zombie. Ale jeśli odczuwa się zbyt duży komfort, to oznacza, że nie daje się z siebie wszystkiego. Takie mam wnioski po przygotowaniach do MP.
Mogłabym tak pisać i pisać te wszystkie porównania, bo można wymieniać do upadłego.
Jeśli zastanawiacie się czy żałuję, że odeszłam od Ślicznych, to nie, nie żałuję, bo gdybym tego nie zrobiła, to nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.
Nie zrobiłabym kursów u Tadeusza, ani kursu trenera u Wojtka
Nie pracowałabym jako trener personalny, a zapewne nadal tkwiła w biurze rachunkowym.
Nie poznałabym tych wszystkich ludzi, wszystko byłoby zupełnie inaczej
A, że forma na MP nie była powalająca?? No cóż, nie zawsze forma jest najważniejsza, a ludzie, doświadczenie i to wszystko co zyskujemy dzięki takim przygodom.
Moja rodzina, przyjaciele i znajomi spowodowali, że każdy z tych startów był niezapomnianym wyjazdem :)
A ja? no cóż nie mianuje się żadną zawodniczką IFBB sratatata
Bo po dwóch startach na przestrzeni 3 lat, to słabo
Na dzisiaj kończę zabawę z dążeniem do standardów wymyślonych przez jakieś dziwne gremium
Może gdybym znalazła odpowiedniego trenera, który zaopiekowałby się mną od A do Z i jego metody nie kłóciłyby się z moimi przekonaniami, to kto wie
Może kiedyś wyjdę, ale nie szukam nikogo. Bo co ma być to będzie.
Na dzisiaj mówię NIE.
Najważniejsze dla mnie na teraz to skupić się na tym, żeby zacząć znów cieszyć się z treningów, jeść regularnie i zdrowo, nie rzucać się na jedzenie, nie podjadać.
Znaleźć w tym wszystkim równowagę. Zapanować nad swoimi biodrami
i pokochać moje duże nogi
Nie mam jak po Sopocie fiksacji na punkcie chudości i wagi 62 kg
Ale byłabym przeszczęśliwa, gdybym utrzymała poniżej 70 kg
wtedy czuję się ze sobą po prostu dobrze. Jak się uda mniej - super, ale bez wielkiego parcia
Ważne, żebym przestała na zmianę chudnąć, tyć, chudnąć i tyć.
Znaleźć swoją najoptymalniejszą wagę i ją utrzymywać.
Wiadomo, że w między czasie chciałabym poprawić proporcje, które gdzieś mi się zagubiły i starać się nad tym pracować. Oczywiście aspekt zdrowotny jest też bardzo ważny.
Nie dążyć do perfekcji, której nie ma
Bo za chwilę sfiksuję do reszty, a mój organizm odczuwa to dość boleśnie.
Wszystkie nowe założenia dietetyczno treningowe znajdą się w moim nowym dzienniku
_______________________________