Ach te mamy... 5:00 rano, a one w pełnym makijażu.
I jakieś takie młode. Może to ja się starzeję.
Nieważne.
Męczy mnie bezideowość. Czytam u TRI-ceratopsów o tych ich biegach, wyścigach itp. Czytam u Fana o ciężarach. U Gwida o krosfitach. U kettlarzy o kulkach. I zaczyna mnie doganiać brak celu. Zapomniałbym. O kratach na lato też czytam, ale - jak zawsze - widzę, że mnie ten konkurs nie zajmuje i nie zachwyca. "Krata na lata" to byłoby coś.
No... Ale... Będę miał cel. Wczoraj Młoda miała jakieś szkolne sprawy i nie pojechaliśmy na CF, a chciałem przy okazji pobytu w Lublinie kupić wagę do ważenia ciała. Nie taką zwykłą. Chcę sobie kupić gadżet z BT taki jak kupił Ronin. Od 1,5 roku się nie ważę, ale teraz zacznę i spróbuję pozbyć się części masy nienależnej.
A potem zacznę biegać. Aktywność fizyczna dla samej aktywności to fajna rzecz, ale liczy się też jakieś przeżycie. Fajnie jest ćwiczyć codziennie, ale na ryby też warto czasem z synem pójść, nockę z kumplami zarwać, a nawet zimnej wódki się napić kieliszek czy osiem. Bez zjazdu z wagi nie ma dla mnie powrotu do biegania poważnego (jakieś truchty to pewnie dałbym radę odbyć). Pobawię się w naukowca. Poeksperymentuję z różnymi podejściami (proporcje, bilans, ładownia itp.)
Myślę, że na 11 XI się do dyszki w imię niepodległości wyszykuję. Godnej dyszki. Znaki na niebie i ziemi wskazują, że nasze kółko kettlowe zostanie rozwiązane przynajmniej na pół wakacji i będę mógł pouprawiać jakiś freestyle.
A teraz druga kawa, jajecznica, prysznic i do roboty. Nic dzisiaj nie robię. Relaks i nieróbstwo. No chyba żebym porobił.