Kettlebells_Sztanga_Bieganie_Sila_dla_cierpliwych_By_MaGor_Vol3

Nio, 20 h - a notatki z sesji, hę? A analiza testów? A superwizje? Nie mówiąc o doszkalaniu się, bo to wszędzie... A przytulanie jest stety / niestety zabronione :)


Zmieniony przez - shadow78 w dniu 2016-04-14 16:53:15

Ja tak szybko, bo życie szybkie.
Środa kettle. To wiecie.
Czwartek zaledwie single. Miało być 13. Nie wytrzymałem nerwowo. Poszło w drabinach.
WL 104 x 1-2-3-1-2-3-1. Liczba się zgadza.
Wczoraj kettle. Bardzo lekki trening. Bardzo. Za bardzo. A może tak ma być? Po powrocie miałem nawet zrobić 15 singli, ale 22:00 to niekoniecznie dobra pora do łomotania klamotami. Dobra. Nie ma problemu. Głównie tłukliśmy TGU (na początku), a potem martwe ciągi i swingi na dwie kule. Kołcz kazał mi 2 x 24. Pokornie robiłem. Powrót do źródeł.
W dzień złamałem nóż. Brzmi zagadkowo? Wiecie, że lubię starożytne narzędzia walki Łuki, maczugi - te sprawy. Noże też. Rzucanie w poprzek garażu już mi jakoś wychodzi (film), to chciałem porzucać na dalszy dystans. A tam to już trzeba machnąć. No i machnąłem. Musiałem jakoś bokiem uderzyć. W poniedziałek kupię nowy Miałem dzisiaj zbijać nowy blat z sosnowych desek, bo Młodemu też się spodobała rozrywka. No i w przyszłości będziemy rzucać toporkami. Koordynacja oko-ręka się kłania.




U Młodej w szkole miałem awanturę. O makijaż. Szedłem tam z nastawieniem... Lepiej nie powiem. Wyobraźnia podsuwała mi inspiracje w postaci Juranda ze Spychowa załatwiającego sprawy córki z Krzyżakami. Przeszło jakoś. Na szczęście.

No i mam rozterki. W poniedziałek idę na badania okresowe. Jak zrobię trening 10x10 siadów to na 100%, w związku z rozległym stanem zapalnym, wywali mi w kosmos OB i cholesterol. Chciałbym tam pójść w stanie, który nie wpływa na wyniki badań. Obawiam się, że podaruję sobie ten weekend na odpoczynek. W sensie: lekko, leciuteńko, leciutenieczko Trochę się pobawię kettlami. Może pojadę na rowerze kawałek dalej. Zrobię single. Trochę drążka, trochę figur gimnastyki siłowej. A w poniedziałek akurat mam trochę czasu, to sobie dam po zaworach.

Druga sprawa: biodro. W czwartek musiałem iść do apteki po pojemnik na mocz. No to założyłem buty do biegania. Spacer: 100 m trucht / 100 m marsz. Dramat. Zupełnie nie pamiętam jak się biega. No i kuleję. Na lewą nogę. Biodro coś się biesi. Spróbuję się rozruszać bez masakrowania i pogarszania sprawy. Obstawiam złą rozgrzewkę.

Wszystko co powyżej napisałem może się zmienić. Właśnie wyczytałem, że bufor 24h wystarcza.

Wczoraj zjadłem pół talerza ryżu 1h przed treningiem. Cały czas ziewałem i nie było energii. To znaczy była, ale taka jakaś nędzna. Wolę smalec z rodzynkami.

Noże? Jest pan pełen niespodzianek panie MaGor i podoba mi się to

Dobre to rzucanie nożami :) i jakby nie patrzeć podejrzewam mozna się zmachać.

Ooo noże - podoba mi sie! Moje klimaty

Panie MaGor, ja się już nie tylko o Pana obawiam, ale o całą dzielnicę :) Ja Cię tylko bardzo proszę: nie frustruj się. Niczym. Z Twoim zacięciem do powierzchni szklanych i nowo odkrytej miłości do noży odreagowanie może być katastrofalne w skutkach.

Widziałeś film "Musimy porozmawiać o Kevinie" ? Tak mi się skojarzyło z tematyką szkolną, białą bronią, etc... Świetne psychologicznie kino.

Też lubię ostrza...
Kiedyś chciałem porzucać (czasy przedinternetowe jeszcze) i kupiłem od kolegi nóż w plastikowej pochwie - mogłem podczepić do uda, do łydki, jak chciałem.
Powiesiłem sobie takie dechy na płocie... i za 2. czy 3. rzutem trafiłem w betonowy słupek na którym te dechy wisiały. Nóż pękł.. i tyle z mojego rzucania..

Ja około 2000 roku pojechałem, a nawet popłynąłem kajakiem, na jakiś festyn Wikingów nad Zalewem Zegrzyńskim. Wikingowie jak Wikingowie. Brodate chłopy w hełmach z rogami (upraszczam) okładały się mieczami.
Był tam też gość z deską i trzema nożami (wyrób kowalski). Za 5 zł - 3 rzuty. Rzuciłem. Jeden nóż się wbił, a dwa spadły. Gość powiedział, że jak kupię jeszcze dwie kolejki to powie mi w czym rzecz. Wybuliłem 10 zł, a on udzielił mi lekcji rzucania. No... Od tamtej pory lubię rzucać nożami. Dużo lepiej rzucałem siekierą (to dopiero sztuka), ale to dlatego, że mieszkałem na osiedlu z ogrzewaniem piecowym i razem z rówieśnikami często dostawaliśmy misję od rodziców żeby porąbać jakiś opał. I przy takiej robocie robiliśmy sobie zawody. Od małych siekier po duże. Tam to się można zmachać. Ale i siła obalająca dużo większa. Pamiętam, że spokojnie wbijałem małą siekierkę z ok. 15 metrów w drzewo. Oszczepem też mnie wtedy u Wikingów nauczyli rzucać. Za darmo. Ceny replik przerażają. A też bym porzucał.
Potem na jakiejś integracji na Mazurach musieliśmy rzucać dzidą w plecionego dzika i trafiałem jako jedyny. Wódz ośrodka powiedział, że się nadaję na woja A ja tylko znałem zasadę układania włóczni i wyprowadzania ruchu z nogi-biodra.


Zmieniony przez - MaGor w dniu 2016-04-16 15:13:03

W takim razie odezwa do Marcina: jak będziesz planować forumowe spotkanie, uwzględnij kilka drewnianych tarcz. Noże i siekiery przywieziemy sami :)

Też dostałem instruktarz - nadgarstek sztywno (jak u Tsatsouline'a), nie podkręcać.
Po pierwszym rzucie usłyszałem: pół metra do tyłu i rzuć tak samo.
Niestety się nie udało..