W tempie od rana. I skończyło się tak jak musiało się skończyć: brakiem czasu na porządny trening.
Miałem godzinę i pół. Wejście do sieciówki w Lublinie zabrało mi 15 minut.
W środku... Nie poznałem tego miejsca. Tłum. Dziki tłum. Hordy suchoklatesów i wielkich dzików. Różne języki, twarze, karnacje... Horror.
Wszystkie 5 ławek zajęte. W rigu jakieś studenciaki ciągają i wiosłują zaciekle.
W końcu wytupałem swoje miejsce przy ławie i konsternacja. Bo co można zrobić w 45 minut poza ciężką
obwodówką, na którą nie miałem ochoty ani warunków? Dzień ciężki też odpadł bo on potrzebuje 90 minut. 5 x 5? Bez sensu zaczynać.
Padło na PTP. Po raz któryś. Poniedziałek: jak znalazł.
WL
5 x 2 x 115
MC
130 x 2
4 x 2 x 140
I koniec. Jak tu pójść do domu? Miałem jeszcze chwilę i akurat wywiało suchych z riga. No to zakosiłem ławkę przenośną, ustawiłem w klacie i twardo zamierzałem cisnąć maksy. Zagniotło mnie 120 kg. Nawet wiem dlaczego. Na rigu rostaw utworów jest nieanatomiczny dla moich rąk. Gryf albo za nisko, albo za wysoko. Włożyłem jeszcze raz na miejsce. Dołożyłem ciężaru i zrobiłem dociskania. Fajne. Skok około 15 - 20 cm.
Poszło:
3 x 140
3 x 150
2 x 155 (3 poddałem)
Dobrze jest. Końcowa faza ćwiczenia (do zablokowania łokci wchodzi ładnie). Trzeba skupić się na środkowej i dolnej.
Nie czuję żeby PTP był dobrym programem dla mnie, po takich objętościach. Ewentualnie spróbuję przez... No właśnie. Trzeba minimum trzech tygodni, a ja nie mam tyle. Dzisiejszy dzień potraktuję jak aktywną pauzę. Pomyślę. Zmykam spać.
ajazy
)
kuba_n
ojan
MaGor
