Jeśli już to zmienię tylko formułę dziennika. A w zasadzie to na nowo go uformuję.
Treningi jako takie będą ze mną cały czas. Po to mam drążek w kuchni, żebym mógł powisieć zanim mi się woda na kawę zagotuje. Po to wstawiam ławkę i sztangę do dużego pokoju, żebym mógł wstać rano i w trakcie porannej krzątaniny strzelić kilka singli. Niedużo. Ot kilka powtórzeń. Obok powieszę białą tablicę i będę skreślał plan, a co tydzień dołożę coś na gryf. I samo pójdzie. Po to mam w domu kilkaset kilogramów żelaznych kul z uchem żeby się nimi bawić pomiędzy sprawdzeniem jednej i drugiej klasówki.
A sesji - w sensie: zaplanowany trening oporowy to będę miał 2 (słownie: dwie). Do tego zajęcia na grupie. Czyli
smarowanie gwintów i trening jako styl życia, a nie prosty fitness.
Właśnie dlatego coraz bliżej mi do filozofii: "Potrzymaj mi kieliszek, a ja pokażę ci fajny wist z ciężkim odważnikiem."
Nie zostawię Was samych sobie. Spoko. Generalnie żyję na takiej emigracji wewnętrznej, że za pośrednictwem tego forum poznałem 90% osób, które warto było poznać przez ostatnie trzy lata.
Z kilkoma nawet wymieniłem uścisk ręki.
Wczoraj nie ćwiczyłem, ale dzisiaj nie mogłem przejść obojętnie obok przyrządów. Trochę wiatraków z rana i trochę wyciskania na ławce. Zaczyna się przypominać mięśniom i układowi nerwowemu o co chodzi w tej zabawie