Trzeba się trochę ustosunkować.
Masa, masa, masa.
Od czego rosną mięśnie? Od wysiłku i białka. Proste. Ale przecież wysiłek wysiłkowi nierówny? Taki maratończyk powinien dysponować wręcz groteskowo wielkimi nogami - wysiłek jaki wykonuje jest olbrzymi. Dać mu białka i spuchnie ślicznie. I węglowodanów. Bo bez węglowodanów nie ma puchnięcia. Tak się przecież tuczy świnie. Białko, węglowodany i świnki obrastają mięsem bez treningu. Słoniną też, ale przecież nawet największy tucznik ma mięśnie (np. szynkę, schab, karkówkę)
Wysiłek mięśnia to skurcz. Siła skurczu to napięcie. Kiedy mięsień skurczy się najmocniej? Kiedy musi pokonać opór. Im większy opór, tym większe napięcie mięśnia. Im większe napięcie mięśnia tym większa fatyga włókien mięśniowych. Przeplatamy okresy napięcia okresami rozluźnienia i im więcej takich cykli wykonamy (serie, powtórzenia, ciężar), tym bardziej zdewastujemy mięsień. Im bardziej sfilcowane włókna mięśniowe tym większą robotę musi wykonać organizm żeby to wszystko jakoś zaszpachlować aminokwasami. Prace remontowe odbywają się w nocy, gdy organizm śpi. Wystarczy się nawpieprzać węglowodanów (żeby była energia na treningu) i mięsa żeby był surowiec do budowania, solidnie skatować na pobliskiej siłowni, położyć spać i będzie rosło. A może nie będzie?
Do całości układanki brakuje jeszcze kilku klocków. A są to - między innymi - hormony (baza wszystkich baz) i sprawność neurologiczna całego układu. Hormony to epopeja. Od hormonów chudniemy, tyjemy, regenerujemy się, obrastamy w mięśnie. Nie ma innej metody. Kalorie to nie jest błękitna poświata w posiłkach. To ilość energii jaką nasz organizm potrafi pozyskać z określonego produktu. Do tego trzeba pamiętać o odpowiedzi hormonalnej organizmu na określone produkty. Załóżmy jednak, że dietę mamy dograną na 100%
Sprawność neurologiczna. Używając porównania Pawła T. (w sumie moje podstawowe źródło) mięsień to taki kawałek mięsa włożony do siatki po ziemniakach. Ta siatka to połączenia nerwowe. Dodatkowo te wszystkie kawałki mięsa umieszczone są - niczym kiełbasa we flaku - w powięzi mięśniowej, która trzyma wszystko w kupie (i aktywnie uczestniczy w rekrutacji kolejnych jednostek motorycznych do danego ruchu/wysiłku). Gęstość oczek siatki to cecha genetyczna. Im większą powierzchnię owej "siatki" pobudzamy do pracy, tym większą pracę potrafią wykonać nasze mięśnie. W normalnych warunkach treningowych potrafimy wykorzystać 30-40% siłowych możliwości organizmu. Większy wysiłek mamy zarezerwowany na stany awaryjne i/lub walki o życie. Gdy do akcji wkraczają neuroprzekaźniki i hormony walki, to organizm wie, że skończyły się żarty i odpala większą powierzchnię "siatki" oraz angażuje do ruchu wszystkie okoliczne mięśnie i całą biochemię. Wykorzystywali to sztangiści np. wąchając amoniak przed bojem. Amoniak we krwi to sygnał dla organizmu: uszkodzona wątroba - walczysz o życie. Treningi CF to też takie symulowanie (wymuszanie na organizmie) stanu walki o życie.
Im większa sprawność "neurologiczna" mięśnia tym mniejsza potrzeba jego rozbudowy. Im więcej inwestujesz w sprawność układu nerwowego tym trudniej będzie zmusić mięsień to hipertrofii (sarkoplazmatycznej). Organizm nie będzie widział takiej potrzeby. A jak on nie będzie widział takiej potrzeby, to go nie przekonasz. No chyba, że ampułą i pigułą.
Można to porównać do fabryki. Jeżeli masz sprawne kierownictwo i procesy informacyjno-decyzyjne, tym więcej możesz zrobić bez inwestowania w dodatkowe maszyny. Itd.
Nie wiem czy mój zamysł już się ujawnia. Trening z odważnikami, workami bułgarskimi, ciężarem ciała itp. poprawia funkcjonowanie układu nerwowego. Ergo: mięśnie oplatane są coraz bardziej aktywną siatką połączeń nerwowych. Niemal nie masz ćwiczeń izolowanych i dlatego rekrutacja dużych jednostek motorycznych została zakodowana w 90% ćwiczeń. Układ nerwowy, krążeniowo-oddechowy, sercowo-naczyniowy, kostny i mięśniowy uczą się harmonijnej współpracy. Jeżeli pracę podzielimy na większą liczbę osób, to staje się ona lżejsza.
Ćwiczenia izolowane, z dużymi ciężarami, to droga na skróty. Dążysz do punktowego strzału w określoną część mięśnia, pod tym lub innym kątem. Mięsień nie ma wyboru: musi rosnąć żeby zapewnić bezpieczeństwo ruchu. Na wszelki wypadek. Nie potrafi wykonać bezpiecznie pracy, której od niego wymagasz i inwestuje w infrastrukturę "lokalną". Proste i logiczne jak cała biologia. A jak przesadzisz z wymaganiami, to - zanim poczujesz ból - słyszysz podobno takie przeciągłe "pssstrrryyykkk" i szarpnięcie rozpinającej się szelki w obrębie mięśnia. Właśnie coś pękło.
I teraz tak. Orzegów - moim zdaniem - ma rację. Sztanga umożliwia dostarczenie do organizmu bodźców siłowych o olbrzymim natężeniu. Nie oszukujmy się. Podnieść 20 x 10 kg i 1 x 200 kg to dwa różne bodźce. Zrobić rwanie odważnika 24 kg pięć razy pod rząd i zrobić pojedyncze rwanie sztangi 120 kg to dwie różne bajki. Ciężar = napięcie. I tu rządzi niepodzielnie sztanga oraz maszyny. Te drugie dodatkowo niemal nie działają na rozwój układu nerwowego (np. niemal nie angażują zmysłu propriocepcji - spróbujcie zrobić wyciskanie stojąc z zawiązanymi oczami używając sztangi i maszyny - różnica kolosalna).
Jeżeli ktoś umiałby za pomocą innych ćwiczeń dostarczyć porównywalnego napięcia to efekt byłby podobny. Przykładem pompki, które można robić od oparcia o ścianę, po takie na głowie i na jednej ręce. I dlatego jedynym ćwiczeniem stricte hipertroficznym przy kettlach będzie - w moim osądzie - wojskowe wyciskanie odważnika oraz ciężki swing, który buduje nogi niczym wołowe udźce. Ale to inna bajka, bo prędkość i wahadło potrafią dołożyć do ciężaru kuli kilkadziesiąt/kilkaset kilogramów "wirtulanego ciężaru". Wirtualnego a jednak demolującego. Kto nie wierzy niech sobie spokojnie położy na palcu talerz o masie 5 kg, a potem - ten sam talerz - zrzuci na ten sam palec z wysokości 10 cm. Będą to dwa różne doznania.
A na marginesie: jeden z trenerów na naszym forum użył sformułowania: "ławka do wyciskania to fanaberia" - liczy się tylko wyciskanie stojąc. Ja się z tym zgadzam, ale na razie cisnę
Szajba - obawiam się, że możesz się rozczarować
To nic, że ciężko. To nic, że męczy. Będziesz silniejszy i zdrowszy (o ile nie zrobisz sobie krzywdy po drodze wadliwą techniką). Może dostaniesz "kettlowego tricepsa", dużych nóg i szerokich pleców. Na wiele więcej bym nie liczył. Nie dla nas sceny i podesty zawodów kulturystycznych. Dla nas konkursy siłowania na rękę i ogólnie zabawy siłowo-wytrzymałościowe. No i dobra. Czy ja potrzebuję góry mięśni? Nie. Ani to zdrowe, ani potrzebne o ile ktoś nie ma aspiracji do walki na wrażenia. Serio. Można poderwać ładną dziewczynę na piękne ciało. Ale czy można na nie poderwać dziewczynę mądrą? Nie wiem. Można wystraszyć posturą przeciętnego dresa. Ale czy można przestraszyć nią dresa doświadczonego wilka? Wątpię. Trenując można zjeść więcej. Na mnie taka motywacja nie działa. Jem akurat tyle ile chciałbym jeść.
Oczywiście każdy ma swój ogródek i swoje grabki. Mój punkt widzenia nie musi być jedynym poprawnym. Jednak kilka maratonów do przebiegnięcia jest, kilka rzek do przepłynięcia, gór do wdrapania. Wolałbym powiedzieć, że kilka kobiet do przytulenia też, ale ostatnio jakoś przemawia do mnie idea monogamii.
Jadę do pracy. Pewnie o czymś zapomniałem.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2015-10-19 08:47:14