No dobra, coś Wam nagryzmole do porannej kawki...
RELACJA Z MAŁOPOLSKIEJ 500-KI.
16.07.2021 (piątek) Dzień przedwyścigowy:
Wrzucałem rozpiskę. Dla mnie to zwykle tylko pełnia stresu. Ale też samo ultra wymaga analizy, opracowania strategi, ilości jedzenia między punktami, tutaj trzeba zawsze dokładnie przeanalizować i... nigdy się nie zgadza..
Reasumując, wieczorem połaziłem z Żonką po rynku, poszliśmy na pizze i kremówka (ja swoje jedzenie) i do pokoju. O 21.30 już spałem.
17.07.2021 (Sobota) Dzień wyścigowy
Wstałem przed budzikiem. 5.00 już na nogach. Od razu przygotowywanie opracowanego śniadania. Ostatnie przygotowania roweru. Toaleta i takie tam. 6.50 wyjechałem na miejsce startu. Miałem 5km, więc pojechałem rowerem.
Start 7.36, więc miałem trochę czasu, pogadałem ze znajomymi.
No i zaczęli. Plan miałem znów prosty. Ogień od startu, aż wszystkich złapie i ścisła kontrola stawki (poprzez Żonkę, która relacjonowała mi "kropki" na żywo). Były 3 osoby, które mogły mi ewentualnie zagrozić: Jarek Kołodziejczyk, Łukasz Marchewka i Przemysław Szlagor. Tak się złożyło że Przemek miał awarie po pierwszych chopkach, coś z linką przerzutki, stracił trochę czasu.
W Nowym Targu, na około 80-100km miałem już ich wszystkich. Szło nieźle, Marchewka próbowała mnie gonić pod przełęcz knurowską, ale wiedziałem, że się zaraz zagotuje i tak się stało. Umarł szybko.
Szło dalej, cały czas powiększałem przewagę, a za mną już się wyklarowało. Kołodziejczyk i Szlagor, w różnych kategoriach jechali, ale utrzymywali się za mną.
Na Dużym punkcie nie jadłem obiadu, jak to ja, bidony, przepak i ogień dalej. No i się zaczęło. Góry się owszem skończyły, ale zaczęły się je#ane chopki. Umierałem, blok apetytu, potworne zmęczenie i walka z samym sobą.
Kryzysy do 400km miałem średnio co 20min, z każdym razem razem mocniejsze. Przyjmowałem tylko żele, mieszankę bidonu i tylko wytrwane na bufetach. No ale starałem się dostarczać ile powinienem. Nie było dobrze, naprawdę umierałem. Jak to ja, popłakałem sobie, pokrzyczałem, ale jechałem.
Na PK 388km (przedostatni) Żona mi napisała "Ruchasz ich jak chcesz, masz 40km zapasu". Podbudowało mnie to. No ale to nie zapobiegało kryzysom. Cieszyłem się że nadchodzi wieczór (ten punkt zaliczyłem 20.00), ale usłyszałem kilka grzmotów. Spojrzałem na lewo... i... już wiedziałem co mnie czeka.
Ogólnie miałem o tyle fart, że ludzi na trasie łapały burze, a ja byłem przed wszystkimi, tej wiedziałem że nie uniknę. 400-420km to walka z burzą. Z lewej i prawej nawalały pioruny, lało, drogi zalane. W sumie pierwszy raz się naprawdę bałem. Nie wiedziałem za bardzo co mam zrobić. Jeszcze było ciepło, więc się nie ubierałem. Założyłem że jadę do 424km do ostatniego PK i tam podejmę decyzję. Gdy dojechałem byłem cały mokry. Od razu na telefon z Żoną i decyzja że przeczekam chwilę. Nie walczyłem już o rekord trasy, a przewagę miałem taką że mogłem sobie pozwolić. Bufet dla nas to było samo słodkie, więc zamówiłem sobie z oferty restauracji jakąś zapiekankę. Przebrałem się, posiedziałem tam z 30min. Pogadałem z jednych chłopakiem, pokazał mi że jak pojadę teraz (burze idą na śląsk) to powinno przestać w Zatorze. I tak było. Od 435km już na sucho. Odzyskałem siły, było względnie płasko, chłodno, noc. Naprawdę dobrze mi się kręciło. Trochę kropiło cały czas, ale już bezpiecznie. No i gdy minąłem 500km i zobaczyłem, że jeszcze rekord w zasięgu to przycisnąłem końcówkę. Na mecie zameldowałem się z czasem 16.37h, czyli 8min szybciej niż rok wcześniej Cukierski z Pieczką współpracując. W objęciach Żony, udzieliłem wywiadu dla TV Wadowice. Na mecie poczekałem z chłopakami (organizatorzy) na pierwszą trójkę (dojechali ponad 1.5h po mnie). Dekoracje i zawijka do hotelu. Tam czekały smakołyki.
To był bardzo ciężki, bardzo ciężki wyścig. Czułem w nogach PTJ 2 tygodnie wcześniej, w 2 tyg nie da się zregenerować na 100%.
18.07.2021 (niedziela) Dzień powrotu.
Żonka pospała, ja sobie posiedziałem, pospacerowałem po wadowicach. Rano opłacone śniadanie w hotelu, zjadłem pod korek, ale blok apetytu nadal był...
Zebraliśmy się do Warszawy. O 14 w domu i świętowanie. Cel sezonu zrealizowany.
Sukces tym większy, bo wcześniej nie miałem oczekiwań. Tutaj jechałem z jasnym celem, wygrać. I to zrobiłem. To dla mnie najważniejszy sukces dotąd.
Troszkę zdjęć na koniec:
Ze startu.
Z trasy/bufetów. Jak to ja, poza ostatnim, chwila i mnie nie ma..
Wywiad na mecie.
Dekoracje.
Pozdrawiam!
Zmieniony przez - Dampaz w dniu 2021-07-19 08:02:43