I tak paradoksalnie - był okres kiedy byłam ciągle w biegu, a dieta składała się głównie z fast foodów i gotowców, bo nie miałam kiedy gotować, wychodziłam z domu o 6, wracałam o 23 i wcale nie tyłam. A wystarczyło że przestałam się ruszać, organizm zgłupiał i nawet zdrowe jedzenie nie pomogło.
A co najciekawsze to za każdym razem jak zaczynam liczyć kcal to głowa głupieje i mam wrażenie że jem ciągle za dużo. I zdarza się że mam ochotę właśnie na te rzeczy, których nie mogę/nie powinnam jeść. Jak tego nie pilnuje to wracam do równowagi i jem ile potrzebuje. Jednego dnia więcej, innego mniej. Raz więcej węgli, raz tłuszczu. Na luzie, bez spiny. Tak najbardziej lubię. Dodatkowo patrzę też inaczej na jedzenie, nie na kcal ale na wartości jakie ma. Nie odmawiam dodatku parmezanu będącego źródłem wapnia tylko dlatego, że ma dużo tłuszczu a przez to więcej kcal. Poza pizzą którą od czasu do czasu zjem i gorzką czekoladą którą jem codziennie innych fast foodów i słodyczy nie jadam. Wolę chodzić głodna niż zapychać się drożdżówką, chlebem z wędliną czy jedzeniem z Maca A jak liczę kcal to na wszystko mam ochotę i wszystko bym zjadła