Właśnie męczę ósmy dzień diety. Przeczytałam prawie cały pierwszy temat. Od początku byłam nastawiona do tej diety sceptycznie i nadal jestem, ale ja nie mogę zrezygnować. Jeśli już się czegoś podjęłam, to muszę wytrwać, choćbym wpadła na genialny pomysł jedzenia przez miesiąc tylko główki sałaty na obiad.
Efekty mam względnie żadne - ubytek rzędu sześciu kilogramów, z czego dwa to utrata wody, trzy mięśni, a jeden to wynik oczyszczenia układu pokarmowego. Jeśli jakimś cudem udało mi się pozbyć chociaż odrobiny tłuszczu to po zakończeniu diety zapewne mi to wróci, i znów będę tłusta i obwisła.
Nie widzę, żeby mi cokolwiek ubyło, więc pewnie waga się zepsuła - i to nie byłby pierwszy raz. Z resztą nawet wczoraj usłyszałam, że przytyłam, ale to od mojej matki, więc luz.
Nie czuję się na tej diecie dobrze, ale bez jakichś spektakularnych niedyspozycji. Jest mi trochę słabo i bolą mnie łydki, bo głupia wczoraj przez 6 godzin chodziłam po górach. Mam nadzieję, że się nie pozbędę przez te dwa tygodnie wszystkich mięśni, jako jedna z tych, która naiwnie uwierzyła, że córka-siostry-babci, która na tej diecie schudła 12 kilogramów, ale której nie widziałam ani przed ani po, i która "po" już nic na jej temat nie wspominała nie mam szans nawet na "psychiczną" utratę czegokolwiek. Zwłaszcza, że ważę się rano i wieczorem. I wieczorem było o kilogram mniej niż rano, chociaż nic w tym czasie nie jadłam, nie piłam, nie zakładałam na siebie, a nawet poszłam zrobić siku przed ważeniem.
Widać niektórzy są skazani na głupotę odchudzania nieumiejętnego i ciągłe porażki. Katuję się już - bo nie umiem tego inaczej nazwać już od ponad roku, a (oprócz kopenhaskiej), z tego, co się utrzymało na względnie stałym poziomie ubyło mi tylko szesnaście kilo. Razem z obecnym, sezonowym ubytkiem to byoby 22, ale nie chcę tak liczyć. Policzę za miesiąc, jak już będę pewna, czy to cokolwiek dało.
A na to, co będę robić po zakończeniu diety nie mam pomysłów - chyba kilka dni zwiększania dawek jedzenia (i
białka) aż do osiągnięcia 1500 kcal dziennie albo i 2000 jeśli uda mi się wrócić do rytmu ćwiczeń takiego, jaki najbardziej lubię.
Póki co jestem pewna, że nikomu nie poleciłabym tej diety bez względu na to, jakie będą jej efekty. Czasem wysiłki, podejmowane w nadziei osiągnięcia wyznaczonego sobie przez nas celu przeważają w kosztach rozmiar sukcesu. Tylko że ja jestem chora na moje obsesje. I będąc w pełni władz umysłowych decyduję się na niszczenie tym świństwem swojego organizmu w imię? No właśnie, w imię czego, bo ja nie wiem... Chyba w imię niczego. Ale wiem, że i tak to zrobię, a kiedy przyjdzie pora ponieść konsekwencje, nie będę jęczeć, bo TO była MOJA decyzja i MOJA wina.
@ll.