Hej
Tomasz, też oczywiście Cię kojarzę, kojarzę też Twoje problemy z kręgosłupem bo już u kogoś to opisywałeś, chyba u Kamila Zawitowskiego (Gugcia)
U mnie zaczęło się w 2009 roku, po około 2óch latach ćwiczeń, przy martwym ciągu poczułem piekący
ból w lędźwiach. Z biegiem czasu okazało się, że przyczyn było więcej- zbyt forsowny trening- FBW, w którym miałem jeden tydzień 2x martwy 1x siad, drugi tydzień 2x siady, 1x martwy. Wtedy akurat robiłem prawko i czasem musiałem treningi przekładać i wypadały obok siebie- zerowa regeneracja grzbietu. Myślałem, że przejdzie, ale nie przechodziło i zaczęło się mocne promieniowanie po lewej nodze, przez pośladek aż do stopy. Byłem najpierw u neurologa, potem u ortopedy i dopiero rezonans równolegle z wizytą u fizjo dały jednoznaczną diagnozę- jeden dysk w lędźwiowej i jeden w krzyżowej na 3 i 4mm wysunięte. Nie jest to dużo i też nie miałem ostrego stanu, ot bolało i promieniowało, nie byłem pokrzywiony czy coś. Pomimo w miarę skutecznej rehabilitacji (metoda McKenziego) i cudownego podejścia fizjoterapeuty, wręcz psychologicznego (że wrócę silniejszy, chwila przerwy i jazda dalej), podjąłem jedną z najgorszych decyzji w moim życiu, o zaprzestaniu treningów. Stwierdziłem, że skoro nie mogę dawać z siebie wszystkiego, 110%, to pierdlę taką imprezę. A trzeba wiedzieć, że wtedy, w wieku tych 22lat, przy wadze około 65kg i o wieeeele gorszej sylwetce, w typowych bojach byłem o niebo silniejszy niż dziś. Np przysiady 120x15, MC podobnie. Jedynie co, to wykonywałem 2-3x w tygodniu zalecaną rehabilitację zawierającą w/w metodę oraz wzmacnianie mięśni korpusu. Jakoś tak wbiłem sobie to w rutynę, że chyba przez rok działałem z tym.
Minęły 3 lata i miałem mały epizodyczny come back w 2012, na kilka miesięcy. Plecy i promieniowanie oczywiście czułem cały czas, małe, ale jednak. Oszczędzałem się aż za bardzo, nic nie przenosiłem, nie wykonywałem wielu kardynalnych podstawowych ruchów w codzienności, jak skręty tułowia, pochylenia ze skrętem- dziś z perspektywy czasu stwierdzam (nie tylko ja, mój obecny fizjo też), że na własne życzenie próbowałem robić z siebie kalekę większego niż byłem (jestem), zaniedbując aparat ruchowy. Dostałem niezłą posadę jako kier regionalny i znów rzuciłem treningi.
W 2014 roku wróciłem i trwam do dziś. Po tym powrocie wykonywałem już niemal każde ćwiczenie, oprócz MC oraz wiosłowań, unoszeń w opadzie tułowia (jedynie z podporą, w sumie jak i teraz). Wróciłem też do 2-3x w tyg rehabilitacji z zestawem wzmacniającym brzuch itp. I było całkiem ok- promieniowanie obecne, czasem mniejsze, większe, ale byłem przyzwyczajony

Błędem było, w sumie do 2016r nie wykonywanie żadnych ćwiczeń na prostownik grzbietu. Dopiero jakoś wtedy wprowadziłem wyprosty na rzymskiej.
Pod koniec 2017r zaczęły się dziwne bóle w pośladku i krzyżu. Miewałem to czasem od siedzącej pracy, ale przechodziło. Tym razem nie chciało. Udałem się do fizjo i zdiagnozował mi przyblokowanie stawu krzyżowo-biodrowego. Przyczyna? Praca siedząca, ta, również. Ale przede wszystkim to, o czym już tu wspomniałem- zaniedbanie i zastanie obszaru lędźwi i niemal zupełnie nie wzmacnianie ich. Nawet idąc do tego fizjo miałem obawy, że będzie mnie "przekręcał", łamał i co z moim dyskiem?! Jak mi będzie bardziej promieniować?! Żenada, z perspektywy czasu- żenada i dziecinada, jest mi wstyd. Wstyd było mi podwójnie jak opowiedziałem mu jakich ruchów unikałem i jaką sobie wytworzyłem barierę, czy też bańkę ochronną wokół swoich pleców... Nakazał mi wykonać parę skrętoskłonów, bocznych przechyłów itp- oczywiście na tyle ile mogę. Cóż- jakby mi kazał nie-fizjo, to powiedziałbym, że nie mogę nic a nic i umył ręce od tego

A tu wykonałem, owszem, było dziwnie, tych ruchów nie robiłem od 8lat, serio, to nie żarty. Potem wziął mnie na stół no i przeprowadził parę mobilizacji, tych skrętów, dociskań itp. Aż mnie ciary przechodziły, już widziałem jak mi dysk wystrzela na ścianę

I co? W zasadzie nie czułem nic poza ulgą. Po pierwszej wizycie dostałem zalecenie- kontynuować treningi, ale na razie odpuścić ćw prostowników (ławka rzymska), zamiast siadów typowych, fronty itp. Prostowniki miałem bowiem mega pospinane, podobnie pośladki i całe okolice stawu krzyż-biodr. Dał mi parę ćwiczeń i mobilizacji, rolowań i co wizytę uzupełnialiśmy o jakieś. Pierwszy miesiąc miałem 4 wizyty, ból w pośladzie przechodził, ale powoli. Ale uwaga co najlepsze- promieniowanie, które nawiedzało mnie mniej lub bardziej od 2009r poszło w niepamięć

Jasne- zdarza się, że schylę się nagle lub zapędzę podnosząc coś, poczuję, ale na nast dzień już tego nie ma. Czary

Albo po prostu przywrócenie w miarę normalnego funkcjonowania w obrębie lędźwi i powtarzanie unikanych wcześnie ruchów. Codziennie wieczorem wykonywałem (wykonuję nadal ofc) zalecane przez niego ćwiczenia. Wprowadziłem znacznie więcej ruchu, także w godzinach pracy (wyjścia do kibla na serię przysiadów, rolowanie piłeczką o ścianę itp). W sumie do kwietnia tego roku, było nadal jako-tako. W końcu wprowadziliśmy martwy ciąg, najpierw sam gryf, z wysokości kolan. Stopniowo dokładałem kg, aby wzmacniać te nieszczęsne lędźwie. Po dodaniu MC był mały szok, dalej znacznie czułem poślad- szczególnie siedząc dłużej niż 30min, lub stojąc 10, bez ruchu. Przełom nastąpił koło maja- wprowadziłem częstsze acz krótsze rolowanie piłeczką, zaraz po wstaniu, w ciągu dnia 2-3x, oraz przed spaniem, pomijając niemal codzienną 20min rehabilitację z mobilizacjami. Dostałem od niego kilka nowych ćwiczeń, które w sumie doraźnie pozwalają "uwolnić" przyblokowany staw. No i bardziej świadomie zacząłem kontrolować to, co i jak robię, szczególnie siedzenie w pracy. Dzięki uprzejmości Banana, przeczytałem książkę Starreta, Skazany na Biurko, skąd zaczerpnąłem wiele nowych technik i mobilizacji ułatwiających siedzenie, stanie, dających ulgę.
Na tę chwilę od maja/czerwca nie byłem u fizjo, czym ratowałem się w sytuacji jak ból/dyskomfort mnie denerwował i odbierał chęci do działania. Oczywiście- posiedzę bez ruchu i wstawania więcej jak godzinę- będzie boleć, postoję, tak samo. Podróż w aucie dłuższa niż 2h- gwarancja bólu itp itd. Ale zawsze mam ze sobą twardą piłeczkę i zestaw ratujących ruchów, umiem sobie pomóc i to działa. Zwiększyłem liczbę treningów, z 3 do 4 w tygodniu i to też pozwala mi utrzymać cały układ szkielet-mięśnie "w ryzach". Krótko mówiąc- ruch, ruch i ruch, bez zatrzymywania się, a jeśli już, to świadome siedzenie, stanie lub leżenie. Aha- i zdrowe podejście, nie nakręcanie się, że będzie gorzej, że za 10lat nie będę chodził, że wózek itp itd. A nie ukrywam, że miałem taki okres, szczególnie na początku tego roku. Czuję i wiem, że mam to wszystko pod kontrolą- byle nie odpuszczać mobilizacji, ruchu i nie przesadzać z ciężarami, szczególnie przy plecach i nogach.
Uff, się rozpisałem, miała być wpiska z dzisiejszej klatki, ale już czasu mi w pracy nie starczy

Mimo, że nie lubię wracać do tego wszystkiego, to jest to też swego rodzaju terapia, przebudzenie się na chwilę. Sam sobie pokazuję, że jednak coś osiągnąłem w drodze do lepszego funkcjonowania, że warto i nie można się poddawać. Że trzeba myśleć pozytywnie, nawet jak jest chuyowo. Mam nadzieję, Tomasz, że coś Ci to pomoże
