30.06 Hunt Run
Kotelnica Białczańska, 13km
Organizatorzy promowali bieg jako "Najdzikszy Bieg w sezonie"... i mieli rację, było dziko i była dzicz. Momentami czułam się jak jakis zwierz biegający po lesie, a raczej po krzakach
Była to najtrudniejsza trasa w tym sezonie, ale jednocześnie nudna. Większość trasy w strumieniu, woda, woda, woda... mnóstwo powalonych drzew i gałęzi. Jak się woda skończyła, to znowu wpadaliśmy... jak dziki między sosny

Dosłownie. Bieg w gąszczu choinek, gdzie nic nie było widać, nawet taśmy oznaczającej trasę. Mnóstwo krzaków, gałęzi. Na początku zaliczyłam glebę, potykając się o jakiś korzeń i w momencie jak zobaczyłam długi, sterczący patyk 2 cm od mojej twarzy i oka to mi się czerwona lampka zapaliła i odruchowo zwolniłam

Krzaki, krzaki, wszędzie krzaki. A do tego na dokładkę podbiegi - strome i pełne błota, momentami bardzo śliskie. I tak 13km. Marszobieg po górach, połączony z przedzieraniem się przez dzikie tereny. Kilka przeszkód, mało ciekawych i niezbyt wymagających. Jedynie low rig i multi były fajne

Niewiele odcinków biegowych, w sumie poza jednym w miarę płaskim kawałkiem okazja do biegu była tylko na śliskich zbiegach lub w strumieniu. Zmęczyły mnie podejścia i przedzieranie się przez dzicz.
Oczywiście nie obyło się bez przygód
Już na początku zahaczyłam o gałąź urywając saszetkę i zostałam bez żadnych żeli, batoników i picia

Gdzieś na 9km zaczęło mi strasznie burczeć w brzuchu, zrobiłam się naprawdę głodna, nogi bolały i czułam, że siły mnie opuszczają. Również w początkowej części trasy miałam problem ze sznurówkami... Rozwiązała mi się w lewym bucie, więc wykorzystałam okazję czekając w kolejce do przeszkody. Nie wiem jakim cudem, ale ten sam but rozwiązał się chwilę później

Tym razem zawiązałam najmocniej jak umiałam i... dla odmiany zahaczając o gałąź rozwiązał się prawy but

No cyrk, jeszcze tak nigdy nie miałam. Na szczęście udało się w końcu ogarnąć problem.
Przez sporą część trasy biegłam prawie równo z koleżanką z drużyny, na podbiegach wyprzedzałam ją i byłam druga, na zbiegach to ona mnie wyprzedzała i spadałam na 3 pozycję. Daleko przed nami była jedna zawodniczka, a tuż za naszymi plecami kolejna. Niestety koleżankę zatrzymało jedna przeszkoda, więc musiałam dalej biec sama. Długo byłam druga, ale kawałek przed low rigiem dogoniła mnie jedna z dziewczyn i równo dotarłyśmy to tej trudnej przeszkody. Tam spotkałyśmy również liderkę
Low rig i multi rig poszły bez problemu za pierwszym razem, dzięki czemu objęłam prowadzenie. Kolega z drużyny krzyczał, że teraz już cały czas biegiem do mety, więc biegłam. Odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam, że rywalce również udało się pokonać te trudne przeszkody i mnie goni. Zaczęłam biec jeszcze szybciej. W głowie była tylko jedna myśl - dotrzeć jak najszybciej na metę i nie oddać prowadzenia. W końcu miałam szansę wygrać. Żołądek podchodził mi do gardła, byłam co raz bardziej głodna i zmęczona. Oczywiście trasa po raz setny skręciła do strumienia. Śliskie kamienie, błoto... Postanowiłam zaryzykować i biec nie zwracając uwagi co mam pod nogami

Doszłam do wniosku, że lepiej się wywalić walcząc, niż biec asekuracyjnie i pozwolic sie wyprzedzić. Nigdy w życiu nie biegłam tak szybko w strumieniu. Nogi zaczynały się buntować, ale głowa krzyczała - biegnij!
W końcu zobaczyłam metę, a przed nią zjeżdżalnię. Zupełnie zapomniałam, że mam traumę i boje się żjedzalni, zresztą dużej prędkości nie osiągnęłam bo nie była wcale taka straszna.
Wpadłam na metę jako pierwsza - po raz pierwszy w tym sezonie


Na dodatek to mój czwarty bieg z rzędu i czwarte podium
