O i mamy ciekawą dyskusję!
Co do długości treningu- składa się na to wiele czynników- od prozaicznych, jak to ile czasu jesteśmy w stanie poświęcić w ciągu dnia i czy lubimy długo siedzieć na siłowni, po odpowiednie wspomaganie i co za tym idzie, dostępną regenerację.
Tak jak napisał
Night- katabolizm i przetrenowanie to rozdmuchane bajki, woda na młyn producentów supli. Ale nie zapominajmy o najzwyklejszym w świecie psychicznym wypaleniu, czy po prostu zmęczeniu- za przeproszeniem- nawet dupcząc 6h dziennie, codziennie, w końcu się znudzimy
Tutaj Platz wspominał o tym, że próbował trenować jak Arnold- 6 dni w tygodniu, nieraz po 2x dziennie. I to nie było rozwiązanie dla niego, jego typu budowy i możliwości regeneracyjnych. Tom wolał 3x w tygodniu, dłuższe sesje, ale i konkretniejsze przerwy w skali tygodnia. Uważa on bowiem, że jeśli ktoś jest szczupły, wysoki, to ma też zwykle szybszą regenerację i może częściej trenować. Nie ciężej, częściej. Każdy musi ćwiczyć ciężko
Ja powiem z mojej perspektywy- jest to tylko i wyłącznie moje zdanie, żaden pocisk czy podjazd do czyiś metod. Otóż- nie ma opcji, by zostawiać sobie furtkę na oprdalanie i oczekiwać wyników i wzrostu. Tak- cienka jest granica do zrobienia sobie krzywdy, ale to działa w obie strony. Jest pewna linia, którą trzeba przekroczyć. Skoro kiedyś budowano potężne sylwetki, bez dzisiejszej "nauki", metod i wyszukanych suplementów, to znaczy, że Ci ludzie umieli trenować na tyle ciężko, by wypełnić tę lukę. Po prostu robili swoje i zbierali plony. Dziś ludzie zaczynając przygodę z siłownią od razu szukają cudownych supli, poprawiających regenerację, wspomagających zasypianie, trawienie itp itd. Fajnie, tylko zapominają o fundamentach. Ile razy byłem z jakimś kolegą na treningu i gdy ten ćwiczył, jęczał i krzyczał, że koniec serii, że nie da rady- zrobił jeszcze te 3-5x. Sam, bez pomocy. Ja mu tylko powiedziałem, że da radę. O czymś to świadczy. Też mi się wydawało, że czasem na treningu nóg i prostowaniach ud poszedłem na maks, że bolało, że było mi słabo i nie mogę chodzić- że więcej się nie da. No to pokazał mi Platz, że się da. Tego dnia stałem gdzieś obok, przyglądałem się sobie jak ćwiczę i zupełnie nie wiedziałem co się dzieje. To był mój max.
Przez lata stosowałem różne metody na biceps, zawsze było maksymalnie 36cm. Piekło, bolało. Dorzuciłem o 10kg za dużo na sztangę, pobujałem, robiłem po 4 ruchy, odpoczywałem 3sekundy, znów 2x, odpoczynek, jeszcze 1x! Przerwa- brałem sam gryf i robiłem perfekcyjne 15x, a czułem go jak nie wiadomo jaki ciężar. Odcinało mnie całkowicie i zrozumiałem co to znaczy się popłakać z bólu.
Trening w domu ma takie swoje plusy, że możesz dosłownie robić irracjonalne rzeczy- przeklinać na sztangę, położyć się na podłodze i leżeć przez 5min. Zrób tak na jakiejś siłowni, ciężko, jest blokada. Ale wtedy, po 2 miesiącach takiej jatki, doszedłem do 42cm w ręce. Z uginania 30kg sztangą wskoczyłem na 45kg- 8 porządnych ruchów. Śmieszy mnie więc czasem jak słyszę- "rób dokładne ruchy! biceps tego potrzebuje! 6 serii starczy! maks 8, dwa ćwiczenia!".
Albo:
"Robię 3-4 ćwiczenia, katuję biceps przez godzinę i nie rośnie" i odpowiedź: "zdecydowanie za dużo! 20minut maks zrobisz biceps!". NIE! Pytanie jaka intensywność?! Zrób 1 ćwiczenie w 10 seriach, albo 4 w 3- co to zmienia jak masz w zapasie 2-3 ruchy? Czujesz zmęczenie? Czy było przyjemnie? Ja najwięcej wyciągnąłem z treningów, z których miałem ochotę wyjść w połowie, bo nie wydalałem i marzyłem by się położyć. Do których w ogóle bałem się podejść, bo miałem tremę, że coś mnie przygniecie, bo wiedziałem, że tym razem dokładam kg i nie ma żartów.
Ale to trzeba kochać.
Jakby mi ktoś dał gwarancję- obniż intensywność, skróć treningi, polepsz regenerację- będziesz miał ten sam efekt.
Dziękuję, wolę czuć, że ćwiczę- że w jakiejś części dotykam tego ducha dawnych lat, purystycznego, możliwe, że prymitywnego podejścia.
Mnie to pasuje- tak samo jak wolę stary wielki grzmiący silnik, od podwójnie uturbionego 1L cudu techniki, które choć wydajniejsze, przestaje mieć "to coś".