Wczoraj zastanawiałam się, jaki jest w zasadzie mój cel w tym wszystkim.
Nie planuję żadnych startów w zawodach. Na swoją sylwetkę jakoś bardzo nie narzekam, chociaż wiadomo, że chciałabym wyglądać jak najlepiej. Po prostu fajnie by było, żeby te litry potu wylewane na siłowni było widać. Żeby móc powiedzieć, że mam wysportowane ciało. Najwięcej frajdy w tym wszystkim daje mi jednak samo dźwiganie. Marzy mi się, żeby tak jak dziewczyny tutaj, napisać kiedyś, że zrobiłam przysiad z 70kg, martwy z 90, a
hip thrust z setką.
Równocześnie jestem w takim wieku, że nie chciałabym odmawiać sobie na każdym spotkaniu ze znajomymi kawałka ciasta zrobionego przez koleżankę czy pół dnia nic nie jeść, żeby móc iść z chłopakiem na obiad na miasto. Do tego dochodzi niestety mój brak silnej woli, bo taki kawałek ciasta pociąga za sobą najczęściej garść paluszków, 2 szklanki coli itp. itd. Później oczywiście mam wyrzuty sumienia i zastanawiam się, po co mi to było i czy znajdę czas na dodatkowy trening, żeby to wszystko spalić. Wiem, że to na pewno opóźnia efekty, ale też mam świadomość, że nie będę całe życie liczyć kalorii, dlatego chciałabym poprawić formę przy możliwie najmniejszych wyrzeczeniach, żeby móc ją w miarę utrzymywać. A że brak mi doświadczenia i mam świadomość, że wiele rzeczy mogę robić źle, to opieram się na Waszych podpowiedziach czy to w ogóle jest możliwe, czy dopóki nie będę ściśle trzymać się makro, to nic się nie zmieni
Co do snu, to ostatnio nie wyglądało to rewelacyjnie. Chociaż tragedii chyba też nie było, bo dawałam radę normalnie funkcjonować, trenować, uczyć się i dotrwać do weekendu
Za to z plusów- włączyłam z powrotem te nieszczęsne powiadomienia o piciu i jak na razie całkiem nieźle działają, bo częściej wypijam te 2 albo prawie 2 litry niż nie wypijam.