Volvo triathon Nieporęt – relacja
Sobota przed startem
Wszystko co miałem zabrać na wyjazd spakowałem w piątek, z wyłączeniem roweru i butów do biegania, które były mi potrzebne na ostatni trening. Na sobotę umówiłem się z kardiologiem do którego musiałem pójść uzyskać kartkę że jestem zdrowy. Lekarz medycyny pracy uznał że, jestem chodzącym trupem i powinienem szykować się na śmierć i w ogóle to że żyje jest czymś nadzwyczajnym. Tak pani zinterpretowała moje wyniki EKG. Przed wizytą chciałem zrobić ostatni rozruch przed zawodami. Zrobiłem zakładkę 30 minut trenażera i 15 minut biegu. Wizyta u lekarza była na 10 tą i aby wszystko zrobić bez pośpiechu musiałem wstać chwilę po 6. Spałem niecałe 6 godzin (dzień wcześniej miałem dużo rzeczy do zrobienia). Zrealizowałem trening i udałem się do lekarza. W ośrodku zrobiono mi nowe EKG i poszedłem pod gabinet. Musiałem czekać blisko godzinę ale lekarz po zobaczeniu mojego wyniku zapytał się mnie, po co ja właściwie tu przyszedłem -) Wyjaśniłem sprawę a pani powiedziała że, w jej ocenie nie mam przeciwwskazań do pracy, wręcz praca jest wskazana z moimi wynikami. Uzyskałem pieczątkę (wziąłem od razu 2 kopie żeby następnym razem znów nie wydawać 100 zł) i pojechałem do domu. Może wyniki były tak dobre bo byłem godzinę po treningu? -)
Po przyjeździe zjadłem, rozkręciłem rower, spakowałem wszystko do auta i byłem gotowy do drogi. Noc miałem spędzić u kolegi w Warszawie. Do stolicy dotarłem blisko 18 stej, zabrałem znajomego i pojechaliśmy na start wprowadzić rower do strefy. Rower wprowadziłem około 20 stej. Po tym podeszliśmy nad zalew zobaczyć jak to wszystko wygląda. Zgodnie z przewidywaniami fala była duża, ponieważ wiatr wiał z najgorszej możliwej strony w tamtym miejscu. Wiało idealnie od drugiej strony brzegu, wiatr miał gdzie się rozpędzić. Tego się spodziewałem i już od dobrego tygodnia wiedziałem że o pływaniu na poziomie 35 minut mogę zapomnieć, wiedząc że pływam jak kłoda i każda fala spowalnia mnie dwukrotnie.
Zapomniałem wspomnieć o pakiecie startowym. Pakiet startowy był jednym z lepszych jakie dostałem. W reklamówce znalazł się czepek, chip, numery i szejker. Nie żebym chciał coś więcej ale nigdy tak lekkiego pakietu nie dostałem a gdzie ulotki -)? Po drodze do strefy kolega zaszedł do sklepu kupić coś do picia. Mówiłem mu: poczekaj odbiorę pakiet zawsze coś tam dają mokrego to ci dam. Dobrze że nie posłuchał -) Wróciliśmy dość późno bo na 21,30. Spać poszedłem po 23.
Niedziela przed starem
Pobudka o 5,30. Pierwszy raz w życiu nie mogłem się zwlec z łóżka przed zawodami. Nie lubię wstawać rano, nie jestem rannym ptaszkiem ale przed zawodami zawsze wstawałem pełny wigoru. Teraz było inaczej, pewnie było to pokłosiem wcześniejszej nocy gdzie spałem niecałe 6 godzin a ta również nie obfitowała w sen. Toaleta, jedzenia, 2 tabletki stoperanu i ogień na start. Podczas przejazdu chciało mi się spać, usypiałem na siedzeniu. Dobrze że jechałem jako pasażer. Próbowałem się jakoś pobudzić, nakręcić ale totalnie się nie mogłem wkręcić w atmosferę zawodów.
Doniosłem resztę gratów do strefy. Na rower zapakowałem 4 żele aptonia rozrobione z wodą w bidonie. Smak czekoladowy, smakowało jak kakao, pyszne. Kupiłem ostatecznie aptonie bo była na promocji. Dodatkowo zabrałem 100 g rodzynek. Do kieszonek w stroju załadowałem 2 żele na bieg.
Wkładając buty do koszyka zauważyłem że zabrałem 2 lewe skarpetki. Nie mogłem tak zostawić bo mogły by mnie obetrzeć a założenie lewej skarpetki na prawą stopę przekreśla jej użycie w przyszłości a są to bardzo dobre skarpetki (niedrogie ale mega wygodne). Chwila namysłu i mam, zostawiam te co mam na sobie. Tak zrobiłem ale bardziej komfortowo było by zakładać świeżutkie.
Po opuszczeniu strefy poszedłem do kibelka. Zrobiłem swoje, tabletka Stoperanu na wszelki wypadek -) i udałem się na rozgrzewkę. Miałem mało czasu więc kilka wymachów, skipów, delikatnych przebieżek. Nic nadzwyczajnego. Dalej nie byłem pobudzony, nogi jakoś tak dziwnie biegały, jakby bez sił. Pomyślałem że jak się pomoczę w wodzie to będzie lepiej. Założyłem piankę, wszedłem do wody ale od razu musiałem wychodzić bo wołali na przejście przez bramkę. Start był z wody więc wróciliśmy do niej, przepłynąłem może ze 150 m i trzeba było ustawiać się na starcie (a miałem popływać na rozgrzewce kilkaset metrów). Niby rower miałem wstawiony dzień wcześniej ale dojazd z Warszawy do Nieporętu jednak trochę zajmuje i miałem bardzo mało czasu na wszystko. Można było wyjechać trochę wcześniej.
Pływanie
Ustawiłem się na starcie. Fala był spora ale mniejsza niż dzień wcześniej. Dryfuje i dryfuje i nie ma ciągle startu więc postanowiłem się nie męczyć i odpłynąłem w miejsce gdzie można stać na własnych nogach. Postałem tam, aż do komunikatu że, start za 20 sekund. Podpłynąłem i bum, wystartowaliśmy.
Pierwsze metry to pralka na maksa, przepychanki itd. Po ok. 200 m incydent z okularami o których wspominałem. Przez myśl przeszło mi nawet że ratownicy zaraz będą mnie odławiać ale pozbierałem się i podryfowałem dalej. Płynąłem pośród innych zawodników już do końca ale nie złapałem przez to równego rytmu bo raz wyprzedzali mnie, raz ja kogoś innego i tak do końca z zastrzeżeniem że pomimo kilku prób płynięcia blisko obok kogoś za każdym razem dawali do zrozumienia, nie, nie za mną to ty nie będziesz płynął i zaczynali kopać jakby się od psa odpędzali i tym sposobem pomimo że, płynąłem pośród innych nie mogłem z tego skorzystać. Mimo tego że jak się okazało tempo było wolne, z mojego pływania korzystali inni, czułem co chwila trącanie w stopy więc płynęli za mną a z nawigacją nie miałem problemów, czasem tylko delikatnie poprawiałem kierunek.
W wodzie trzeba było zrobić 2 kółka. Na drugim okrążeniu czułem że wiatr się wzmógł, zrobiło się trudniej i bardziej płynąłem w pionie niż w poziomie, dodatkowo opiłem się wody na całą trasę. A woda w tym zalewie smaczna nie jest. Kilka razy się zakrztusiłem, poprawiałem okulary itd. Przed końcem poczułem że, czepek na głowie trzyma się tylko na czubku głowy i zaraz się ześlizgnie. Załapałem go w dłoń bo szkoda było mi go stracić i ostatnie 100 m płynąłem z nim w dłoni. Jak się okazało później czepek i tak mi gdzieś przepadł a był taki fajny, najlepszy jaki dostałem na zawodach -) Na trasie kilka razy łapały mnie skurcze w łydkach i nie mogłem pracować stopami w sposób jaki by mnie zadowalał ale powodem tego jest kompresja i zakładając ją liczę się z tym.
T1
Dopłynąłem do miejsca gdzie, głębokość wody sięgała po uda, przepuściłem wodę przez piankę odchylając delikatnie kołnierz co ułatwia później jej ściągnięcie i podniosłem się. Patrzę na zegarek a tam ponad 41 minut, tragedia. Jeszcze w wodzie rozpiąłem suwak i zdjąłem piankę do pasa. Ze mną wybiegało kilku zawodników. Dobieg miał ok. 250 m, a ja po wyjściu z wody biegam szybko, niczym sprinter -) Na dobiegu do strefy wyprzedziłem 3 innych zawodników, bardziej przeciskałem się obok nich bo biegli całą ścieżką. Wbiegłem do sektora gdzie mam rower. Tak się zakręciłem w strefie że, nie mogłem go odnaleźć. Mam numer 146 ale widzę rowery z numerami ponad 250, myślę może to nie ten korytarz ale to nie możliwe. Zdezorientowały mnie rowery wiszące na tym samym wieszaku mające tylne koło na mojej stronie, miały numery widoczne po mojej stronie. Pobiegłem za daleko, zawróciłem i spokojnie odszukałem swój rower. Szybkie zdjęcie pianki, kask na głowę, okulary, numerek zakładany przez nogi, rower w rękę i ogień. Przy wybiegu wyprzedziłem jeszcze kolejnych 3 zawodników którzy dreptali w butach kolarskich a ja biegłem na bosaka. Tu się zyskuje sporo czasu o ile wybieg jest długi, no i nie zakłada się skarpetek co też daje spory bonus. Strefa zmian zajęła mi prawie 150 sekund, całkiem szybko i to pomimo zgubionego roweru.
Rower
Po przekroczeniu linii wsiadania/zsiadania z roweru, wskoczyłem na niego. Pierwsze kilka set metrów jazdy po fatalnej nawierzchni ze starych sześciokątnych płyt betonowych. Pomiędzy płytami były duże przerwy, sporo dołów, piasku. Odcinek był bardzo niebezpieczny nie ryzykowałem i powoli go pokonałem. Przejeżdżając przez to kartoflisko widziałem osobę zmieniającą dętkę 50 metrów od startu roweru. Pewnie za małe ciśnienie w kołach, dobiło oponę do feligi i guma murowana. Moim kołom nabitym na prawie 10 bar to nie groziło ale mają szerokość 23 mm co w połączeniu z takim ciśnieniem nie daje możliwości jazdy w słabej jakości nawierzchni. Ci co mieli 25 mm mogli się cieszyć bo na tą trasę takie opony to był skarb.
Całkowicie buty założyłem dopiero po ok. 1,5 km gdzie asfalt na to pozwalał. Przez te niedogodności średnie tempo pierwszej 5tki to zaledwie 31 km/h a pierwszych 2 km pewnie nie wiele powyżej 25. Założyłem buty i zacząłem kręcić swoje po kilku km wyprzedził mnie inny zawodnik a po chwili kolejny. Obaj na pełnym kole, jechali z charakterystycznym dla niego dźwiękiem (to jest chyba najfajniejsze w pełnym kole). Ich tempo było za szybkie dla mnie na ten rok i dlatego nawet nie próbowałem się z nimi ścigać. Po idealnym asfalcie przyszedł czas na zły asfalt. Kilka km dziurawej nawierzchni. Nawierzchnia była taka że nie trzeba było zwalniać ale musiałem sporo omijać i telepotało mną jak bym miał padaczkę (25 mm chłopie, to ci jest potrzebne pomyślałem). Kręciłem, kręciłem ale bez wiary, ciągle miałem w głowie jak ja mogłem popłynąć powyżej 41 minut przy dobrej nawigacji. Całkowicie mnie to przybiło i jakoś nie wykazywałem sportowej złości, nie było we mnie zacięcia, ot jechałem a w wodzie ot płynąłem, nie walczyłem, nie przyśpieszałem. Utrzymywał się stan taki jak przed zawodami,
zamulenie i przechodzenie obok zawodów, na rowerze nawet nie zbliżyłem się do tętna 150 a przez fragment słabości jechałem i na 135 uderzeń (tętno rekreacji).
No ale cóż trzeba było jechać dalej z wody wyszedłem więc trzeba robić swoje. Tempo z pierwszych km, nie za mocne okazywało się za ciężkie, uda mi się męczyły niezmiernie, co nacisnąłem mocniej na pedały zaczynały palić, dodatkowo lewy dwugłowy i pośladek przypominały o sobie. Najgorsza była niemoc pojechania szybciej, wiedziałem że tempo jak na mnie jest słabe ale nie potrafiłem przyśpieszyć, potrząsałem udami, próbując je rozluźnić ale nie wiele to zmieniło. Nieszczęsny wiatr wiał tak że, tam gdzie trasa nie była osłonięta jechaliśmy pod wiatr a tam gdzie była osłonięta było z wiatrem który nam nie pomagał -) Warunki były równe dla wszystkich więc się tym nie przejmowałem.
Pomimo tej słabej jazdy wyprzedzałem innych zawodników i to sukcesywnie, jeden po drugim. Wiedziałem że słabsi będą odpadać gdy będą jechać pod wiatr i tak było, większość wyprzedzałem na tych właśnie odcinkach. Czas mijał mi szybko jak podczas snu. Zanim się obejrzałem zegarek pokazał połowę etapu. Czas tej połówki był słabiutki, wiedziałem że aby złamać tu 2,30 musiał bym pojechać swojego maksa. Dość powiedzieć że, jak przemnożyłem czas 45km x 2 to wyni bardziej zbliżał się do 2,40 a nie do 2,30.
Odżywiałem się poprawnie, wedle planu co ok. 30 min łyk żeli z wodą a pomiędzy garść rodzynek i tego się trzymałem. Nie wiem co się stało, może kofeina z żeli mnie pobudziła -) ale na 3cim kółku złapałem swój rytm, swoją moc. Wyjeżdżając na wspomniane okrążenie na trasie pojawili się zawodnicy z krótszych dystansów a było ich kilkuset. Nawet przez moment pomyślałem o kurde tylu musze jeszcze wyprzedzić to który ja tu jadę 120? Zorientowałem się że kolory na numerkach były inne i to ludzie nie ode mnie-). Wracając do tematu, zaskoczyłem, zacząłem jechać szybciej i uda przestały palić nawet pośladki odpuściły zupełnie odwrócenie sytuacji wręcz odrodzenie. Sukcesywnie wyprzedzałem tą masę z 1/4, w śród nich było pewnie wielu debiutantów ale i wielu na solidnych rowerowych maszynach. Wyprzedzałem ich non stop aż do końca etapu. Symboliczne była sytuacja kiedy wyprzedzałem zawodnika jadącego na góralu w zwykłych butach biegowych i to ledwo ledwo go mijałem, aż spojrzałem na zegarek ile jede a to było 37,8 km/h, nieźle pomyślałem a po chwili kolega wyprzedził innego zawodnika jadącego na rowerze czasowym z wysokiej półki no i oczywiście w kasku UFO. Sprzęt sam nie pojedzie. W połowie 3ciego kółka wyprzedził mnie 3 ci zawodnik, chyba był to jakiś kolarz, takie sprawiał wrażenie i tempo trzymał świetne. Swoją drogą nie wiem jak słabo musiał popłynąć że dopiero teraz mnie wyprzedził.
Przed każdym ostrym zakrętem wstawałem na kilka sekund z siodełka i rozprostowywałem się i dzięki temu przejechałem całą trasę 100% na lemondce (oprócz tych odcników). Jakieś 8 km przed czwartym okrążeniem, zaraz po tym jak wyprzedził mnie wspomniany zawodnik, dogonił mnie inny startujący. Śmignął obok mnie jak pociąg, ja tradycyjnie nie wzruszony robiłem swoje i się tym nie przejąłem zbytnio. Po przejechaniu ok. 2 km zauważyłem że go doganiam więc postanowiłem jechać za nim (oczywiście w ramach przepisów). Wiedziałem że za 3 km będzie nawrót a ja nawrotki robie wolno bo wolno się rozpędzam, nie szarżuje, nie staje na pedały, spokojnie dokręcam bieg po biegu nie przepalam nóg postanowiłem taktycznie że go wyprzedzę przed nawrotem, zblokuje go a on mnie wyprzedzi po nawrocie i daleko mi nie ucieknie. Tak zrobiłem.
Po nawrocie kolega wykonał sprinterskie przyśpieszenie ale nie wyprzedził mnie o wiele i po następnych 3 km to ja byłem przed nim. Dojechał mnie za rondem i wymieniliśmy dwa zdania, o tym jak nam poszło słabo pływanie itd. Wyprzedził mnie po raz kolejny, teraz już wiedziałem że powspółpracujemy i to może do końca trasy. Tak też było co 3-4 km ja prowadziłem po czym dostawałem zmianę. Oczywiście było to wszystko w ramach przepisów a odległości pomiędzy nami dochodziły nawet do 200 m ale psychicznie pomagało to nam obojgu. Idealnie odpowiadały nam nasze tempa i dobrze że to wykorzystałem. Pod koniec ostatniego krążenie na zmianie zapytałem go jak będzie biegł (liczyłem że tak jak ja) ale odparł że na 5,00 /km więc wiedziałem że to będzie koniec współpracy. Przez czas jaki jechałem razem z nim widziałem jak mnóstwo popełnia bledów jeśli chodzi o ekonomikę jazdy. Raz jest 200 m za mną (ja raczej nie pozwalałem na to żeby by się oddalił dalej jak 70 m ode mnie) by po chwili przejechać obok mnie z prędkością grubo ponad 40 km/h, podobnie po nawrotkach. Wiem z doświadczenia że jazda takim interwałem źle kończy się na biegu bo już to przechodziłem na swojej pierwszej połówce w maju. Całą trasę jechałem równo z wysoką kadencją, nie szarpałem, nie przycisnąłem bardzo mocno w pedał ani razu. po nawrocie rozpędzałem się powolutku, jadąc pod wiatr nie walczyłem z nim tylko szukałem jak najniższej pozycji a wszystko po to żeby na biegu mieć świeżość. Niestety mnóstwo ludzi spalało się na rowerze i to było widać. Kolega dostał ode mnie na biegu 20 minut i pobiegł o 10 minut gorzej niż planował (widząc jego styl jazdy byłem pewny że będzie walczył o życie na biegu).
Minęło 90 km a do strefy daleko więc spoglądam na zegarek czas ok. 2,33 więc mimo wszystko nie ma tragedii pomyślałem. Ostatnie 3 km do mety już totalnie odpuściłem, potrząsałem udami, wysoka kadencja tak żeby maksymalnie odświeżyć się na bieg. Tempo tej 3jki wyszło niecałe 30 km/h.
T2
Bez historii, bez pomyłek, skarpetki na stopy buty, daszek na głowę i ogień. Czas 80 sekund.
Bieg
Pierwsze km biegłem w tempie 4,20 i nie robiło to na mnie większego wrażenia, wiedziałem że tempo będzie spadać więc to co nadrobię teraz strącę później a jak zacznę od 4,30 od razu to i tak będę zwalniał później. Więc postanowiłem się nie hamować ale też nie żyłować. Trasa miała 4 kółka, nawierzchnia była trudna pierwsze 2 km trzeba było uważać żeby nie skręcić kostki. Potem było 2 km asfaltu i ostatni km chodnik obok zalewu. Biegło mi się całkiem fajnie. Zdjęcie z biegu (gdzieś około 5km) mówi że się nie zmęczyłem do tego momentu -) Tempo delikatnie siadało z kolejnymi km ale wiedziałem że najważniejsze będzie ostatnie kółko i tam trzeba mieć jak najwięcej siły. Do 14 tego km wszystkie km były poniżej 4,30 później już było tylko wolniej ale oprócz 2 km nie gorzej niż 4,37, więc było w miarę równo. Na każdym punkcie odżywiania a było ich ,2 brałem buteleczkę wody, piłem 2 łyki a resztę wylewałem na siebie. Temperatura była idealna, nie za gorąco, w sam raz. Podczas biegu ciągle wyprzedzałem, głównie zawodników z 1/4 i 1/8 dopiero na ostatnim kółku wyprzedziłem kilku zawodników z 1/2. Bardzo długo się bronili -) Na ostatnich 3 km wyprzedziłem 4rech zawodników z mojego dystansu, byli już totalnie wyczerpani i bardziej dreptali niż biegli. Wśród nich była kobieta którą mijałem na każdym kółku na odcinku gdzie biegło się w tą i powrotem po nawrocie. Przez pierwsze 3 kółka wydawało mi się że zwiększa przewagę, miała nade mną dobre 1,5 km zapasu ale nie wytrzymała tego tempa i na 19 km ją wyprzedziłem. Na ostatnim km wyprzedziłem zawodnika z mojej kategorii (rok starszego) i tym samym przesunąłem się na 4tą pozycję w M18-29. Ostatni km próbowałem przyśpieszyć ale wiatr mi to uniemożliwił i wyszło nawet na to że, był to najgorszy km.
Bieg był bardzo fajny, nie miałem kryzysów, nogi były całkiem świeże jak na 93 km roweru, nie było żadnych skurczy ani nawet ich oznak. Biegłem z dobrą wysoką kadencją, nie miałem problemów z utrzymaniem prawidłowej sylwetki biegu i z tego jestem zadowolony. Na metę wbiegałem widząc jak zegar przekracza 5 godzin. Szkoda że nie udało się oficjalnie pokonać tej granicy ale w głowie mam świadomość że trasa kolarska była dłuższa o 3km ale oficjalnie 5 godzin nie ma -), muszę na to jeszcze poczekać i trochę potrenować.
Podsumowanie
Podsumowując, mój końcowy wynik to 5 godzin i 20 sekund. Zająłem 23 miejsce open i 4te w kategorii M18-29 (kategoria M1), w całym wyścigu byłem najmłodszym uczestnikiem, czyli nic nowego -) Nie udało się osiągnąć celu czyli granicy 4,45 na której złamanie mnie stać w tym momencie ale pod warunkiem że wszystko by wypaliło na 100% i trasy były by szybkie (czyli raczej niemożliwe). Cel ten był stawiany mocno na wyrost bardziej liczyłem na 4,50 a do tego wcale wiele by nie zabrakło o ile rower miałby 90 km więc muszę mimo wszystko uznać ten start za jak najbardziej udany.
Zadowolony mogę być z biegu, miejsca, połowy roweru i tego że dotarłem do mety w pełni zdrowia z radością na twarzy, fajnie spędziłem czas, mogłem przebywać z ludźmi o podobnych pasjach i to cieszy. Rywalizacja rywalizacją ale radość z tego co się robi jest ważniejsza niż miejsce.
O imprezie mogę powiedzieć tylko tyle że się odbyła. Jest to seria imprez i takie odniosłem też wrażenie że, impreza zrobiona solidnie ale bez duszy, bez polotu, nie odczułem tej atmosfery itd. Kto startował w lokalnych imprezach wie o czym mówię. Dość powiedzieć że to dla mnie najgorsza impreza w jakiej startowałem. Nie umywa się do tak małych imprez jak np. Kraśnik, Triathlon Amazonek czy Białka. Tamte imprezy były malutkie ale miały to coś czego tej imprezie zabrakło, widać w nich było że były organizowane przez pasjonatów z dobrego serca a tutaj było to coś w stylu macie, biegajcie i odjeżdżajcie. Czy polecam tą imprezę? I tak i nie. Tak jeśli ktoś ma blisko, nie w każdym innym przypadku. Impreza dobra dla debiutantów i słabych zawodników na dystansie 1/4 bo poziom sportowy całej imprezy był raczej słaby. Dzieląc mój czas z połówki na 4ry w 1/8 zajął bym 7dme miejsce a dzieląc na 2 w 1/4 byłbym w pierwszej 60siątce (na prawie 500 osób) a więc poziom musiał być słaby. Inny zawodnik miał podobne odczucia, pytałem go czy Volvo każde wygląda tak samo, odparł że w Brodnicy było inaczej tu jest jakaś kaszanka.
Czy wrócę za rok? Jedyna impreza na której byłem do tej pary na która nie mam ochoty wracać. Jeśli tak to na 1/4 i tylko z tego powodu że bliżej nic nie mam w tym okresie.
Nawiązując do organizacji imprezy to tak jak mówiłem solidnie. Dobrze oznaczone trasy, zamknięty ruch na całej drodze, odpowiednie punkty odżywcze, nie mam się totalnie do czego przyczepić bo przecież organizator nie ponosi winy że gdzieś tam parę km drogi było słabszej jakości -) Jedyne do czego bym się przyczepił to do tych 3 km zadatku bo organizatorzy sami sobie strzelili w kolano robiąc agrafkę na kółku która miała chyba 800 m, skręcało się w prawo jechało 400m, zawracało i z powrotem na kółko. Te 800 m dało dokładnie te 3 km nadmiaru i bardzo zwolniło i tak szybką trasę kolarską. Powrócę jeszcze do pakietu startowego. Wszystko było by dla mnie ok. ale kluje mnie w oczy brak jakieś pamiątki z imprezy np. koszulki finiszera albo coś w tym stylu był tylko medal na mecie. Szczególnie mi ona nie jest potrzebna ale takie małe rzeczy budują właśnie tą dusze imprezy której tu nie było.
Jakieś fotki z imprezy.