WSZĘDZIE DOBRZE ALE W DOMU NAJLEPIEJ !
Jestem już u siebie, ogarnęłam bagaże, pranko się pierzę także jest 'chwila' na nadrobienie zaległości.
Skończyłam opowieści na Nowym Roku, przywitanym w skromnym, rodzinnym NAJLEPSZYM gronie !
Nie obeszło się oczywiście bez 'szampejna' !
CZWARTEK
Dzień rozpoczęty standardowo śniadaniem - 2 bułki z serem/ wędliną/ dżemem/ nutellą.
Następnie szybkie ogarnięcie się i ... w drogę ;)
Na ten dzień zaplanowaliśmy wejście na Gubałówkę o własnych nogach ;) Co prawda już kiedyś raz pokonywaliśmy tę trasę z tym, że było to w nieco przyjemniejszych i bezpieczniejszych warunkach - słońce, ciepło i te sprawy.
Udało mi się namówić teściów do wspólnej wyprawy. Chciałabym w ich wieku mieć taką kondycję i wejść na Gubałówkę bez najmniejszego problemu. Droga zajęła nam 1 h 15 min bezstresowym tempem.
Nogi swoje i tak odczuły. Na górze wypiliśmy po piwie z sokiem malinowym oczywiście, zjedliśmy kurtoszkołaczę. Pierwszy raz testowałam ten przysmak, który mijałam chyba już tysiąc razy przechodzą po Krupówkach/ Gubałówce. Muszę przyznać, że w smaku kozackie, nie wiem czemu wcześniej się nigdy nie skusiłam na to. Fotki brak - za zimno w łapki ;)
Spacerowaliśmy po Gubałówce baaaaaaardzo długo. Najwięcej czasu chyba spędziliśmy na Polanie Szymoszkowej. Wyciąg krzesełkowy wydaje się być wielkim ułatwieniem w porównaniu do wyciągu orczykowego - siadasz i jedziesz - ciekawe czy jest to takie proste jak się wydaje
Jako osoba początkująca mogę sobie o takim stoku co najwyżej pomarzyć. Nie dość, że jest dłuuuugi to jeszcze tak stromy, że oczy bolały mnie od samego patrzenia. Mąż by sobie na nim poradził aczkolwiek wiernie postawił tego dnia na ' spacerowanie' ;)
Ilość osób imponująca, mnóstwo dzieci, bardzo małych dzieci. Radziły sobie one w większości wypadków lepiej niż dorośli. Aż chce się przyglądać takim śmigającym maluchom.
Poniżej fotka młodego narciarza
Moje 'lekkie niedowierzenie' na widok śmigających maluchów
Widok z Gubałówki
W drodze powrotnej udało mi się zrobić słit fotkę z mega przyjazną owieczką i jej obrońcą !
Jedną z wielu 'atrakcji' na Gubałówce jest przejażdżka konno na saniach- niestety jest wielu chętnych
Ja osobiście serdecznie namawiam wszyyyystkich do korzystania z własnych NÓG, konie są w takim stanie, że nie wiem czym ludzie myślą decydując się na korzystanie z tych 'usług'
Wykorzystaliśmy fakt iż temperatura była dodatnia i śniegu co nie miara. Ulepiliśmy bałwaaana ;)
Po południu nie ryzykowaliśmy już ze schodzeniem z Gubałówki, zjechaliśmy grzecznie kolejką.
Wybraliśmy się standardowo do Sphinxa na obiad. W miarę tanio, bardzo dobra obsługa, pewne jedzenie = nieoszukana gramatura.
Znów spacer, wieczorem kolacja w postaci pączka popitego szklanką mleka ( nie wiem o co chodzi ale przez cały wyjazd miałam parcie na mleko)
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO
Rano standardowe śniadanie, szykowanko i kolejna wyprawa.
Tym razem nad Morskie Oko
Busem dojechaliśmy do miejsca, z którego wszyscy zainteresowani startują. Mnóstwo ludzi. W sumie chyba jeszcze więcej niż latem !
Niestety i tutaj wiele osób korzysta z przejażdżek konnych. W jednych saniach jedzie po 9 osób, sanie są ciągnięte przez 2 konie, caaały czas pod górę. Całą drogę ledwo idą, może mi ktoś wytłumaczyć jaką przyjemność mają ludzie z takiego podróżowania?
Droga na Morskie Oko to 9 km trasą turystyczną. Nie powiem, że jest ona lajtowa aczkolwiek chyba właśnie po to przyjeżdża się w góry by się nieco zmęczyć. Jak ktoś nie ma ochoty się ruszać to powinien wybrać ciepłe kraje gdzie można leżeć, pachnieć, nic nie robić = zero przemęczenia.
Do celu dotarliśmy po 2,5 h spokojnym tempem. BYŁO WARTO ! Na końcu czekało na nas coś o czym nawet nie myśleliśmy - mianowicie zamarznięte jezioro - widoki niezwykłe. Bez chwili zastanowienia zeszliśmy na dół i przeszliśmy caaaaaałe Morskie Oko !
Wiatr na dole szalał tak, że mało co głów nie pourywał.
Na dole spotkaliśmy znajomego z poprzedniego forum - Miśka ! Byłam w szoku, jaki ten świat mały ! Misiek, jeżeli to czytasz to... POZDRAWIAM I MIŁO BYŁO CIĘ SPOTKAĆ ;)
Turyści spacerujący po tafli jeziora
Różowa jaskółka na tafli jeziora
Różowe ' Jezioro Łabędzie' na tafli Morskiego Oka
Słit focia z szalonymi teściaaaami
Przed powrotem wstąpiliśmy na coś ciepłego - wpadł hot dog i najlepsza jaką do tej pory jadłam szarlotka na ciepło. Robiło się już późno także trzeba było wracać. Niestety w połowie drogi złapał nas straszny deszcz. Wracaliśmy 1,5 h. Z góry schodziło się zdecydowanie lepiej niż wchodziło ;) Nogi przemęczone, kurtki przemoczone - ogólne zmęczenie organizmu u każdego aczkolwiek było warto wejść i zejść o własnych siłach :)
Poniżej uchwycone widoki w trakcie drogi
Na dole czekał na nas na szczęście bus, którym wróciliśmy do Zakopanego.
Po godzinie byliśmy już na miejscu. Wróciliśmy do domu, zamówiliśmy pizze i zaczęliśmy akcję pod tytułem ' Wielkie suszenie'. Kurtki suszyliśmy na grzejnikach na zmianę przez cały wieczór i noc. Rano były jak nowe;)
SOBOTA
Poranne śniadanie bez zmian. Na ten dzień zaplanowaliśmy ostatni wjazd na Gubałówkę i kolejną, ostatnią już podczas tego wyjazdu naukę jazdy na desce. Tym razem oczywiście również skorzystałam z pomocy instruktora, sprytny mąż radził sobie sam - kiedyś bardzo długo śmigał świetnie na rolkach, na desce również także jemu jakoś zdecydowanie łatwiej przyszła samodzielna jazda na snowbordzie. Ja podobno też jestem już gotowa do jazdy bez instruktora aczkolwiek bezpieczniej się jednak czułam z nim - zwłaszcza, że na końcu stoku znajdowała się tylko siateczka, która wg mnie by mnie nie zatrzymała gdybym sama przed nią nie zdążyła wyhamować. Prędkość nabieram bardzo szybko - instruktor już podczas tej ostatniej jazdy pomagał mi poprzez spowalnianie tempa No i oczywiście przy wjeździe na wyciągu orczykowym
Uwaga śledzieee Dorissska jeeedzie
Instruktor pod koniec próbował mi wywinąć numer aczkolwiek moje bystre oko na szczęście w porę to wyczaiło
Zaczynam zjeżdżać i kątem oka widzę jak instruktor rozpina swoją rękawiczkę, której ja przez całą drogę porządnie pilnuję. Pytam go czy przypadkiem nie chce mnie puścić i ostrzegam od razu, że lepiej będzie jak tego nie zrobi - zaśmiał się tylko i z powrotem zacieśnił rzep w rękawiczce
Taka mała rzecz a jak cieszy ;)
Cieszę się bardzo, że mąż mnie namówił na próbną jazdę, z przyjemnością będę uczyć się dalej. Mam nadzieję, że kiedyś w końcu przełamie swój lek i ruszę sama samiusieńka przed siebie ;)
Zjechaliśmy na Krupówki, znów udaliśmy się na obiad do Sphinxa. Pewna miejscówka to jest jednak to - bez stresu, nerwów i straty czasu na poszukiwania czegoś innego.
Wróciliśmy do domu, przebraliśmy się i ruszyliśmy na spacer. Dotarliśmy do Wielkiej Krokwi na której odbywały się w tym czasie skoki próbne narciarzy.
Poniżej skok jednego z nich
Jaskółkowa Doris 2
Wracając do domu zaszliśmy na deser, który prezentował się następująco:
Wieczorem zaczęliśmy pakowanie, na kolację wleciał ponownie sprawdzony mega pyszny pączek popity szklanką zimnego mleka ;)
Noc minęła bardzo szybko. Sen miałam taki mocny, że nawet do WC w nocy nie chciało mi się wstawać. Rano śniadanie, końcówka pakowania i o 10.30 wyjechaliśmy do Wrocławia.
Na początek ogromny korek. Tym razem do Krakowa dojechałam w 3 godziny. O 17 byłam w domu ;)
Oczywiście nie obeszło się bez drobnych pamiątek
Przytulak Janusz
Różowy Stróż Peppa
Jutro wracam w końcu do rzeczywiści, zacznę oczywiście od dnia niskich węgli, wysokich tłuszczy i białka. Stęskniłam się za dietą, treningami, aerobami i wszystkim innym co z tym związane. Omlet jutro wpadnie jak złoto !
Będę miała również nieco więcej czasu na wasze dzienniki, pewnie za mną nie tęskniliście aczkolwiek ja za Wami TAK
MÓJ DZIENNIK TRENINGOWY: http://www.sfd.pl/Doris.K__Fit_forma_mi_się_marzy.-t1045313.html