Boksero-oczywiście,że się nie przejmuję,trochę się już zna swój organizm i nie będę panikował ;)
Smoq-ciesze się ;) U mnie niestety za każdym razem przeskakiwało w kolanie i je niszczyło,tak więc ja podziękuję. W domu na poduszce robiłem-jedyny moment w którym nie bolało ;)
Venc
Artykuł (który znam na pamięć) jest Chada Waterbury i Pavla Tsatsoulina- z autorów na T-nation obydwóch cenię najbardziej ;)
Obydwaj są zwolennikami treningów High Frequency- tak nastawionego na siłę jak i
hipertrofię.
W związku z powyższym -DOMSy są tylko przeszkodą w zrobieniu kolejnego treningu (który wypada za 24 czy 48h na tę samą partię),więc unikają upadku mięśniowego,jak i stosują dość małą objętość treningową,żeby tych uszkodzeń włókien było jak najmniej.
JA podzielam ich zdanie. Masa/siła nie rośnie wprost proporcjonalnie do ilości bólu mięśni.
Zwalnianie fazy negatywnej-ma sens tylko pod względem siłowym,w przypadkach w których mięśnie napinają się i niczym guma pozwalają wyjść z najniższej pozycji (siad sumo-naprężają się dwugłowe i pośladkowe; wl szeroko-łokcie schodzą się do tułowia,najszersze naprężają).
Pod względem hipertofii też nie odczułem różnicy-ciężar się liczy,więc wolę poszarpać 70kg w wiośle jednorącz niż,spuszczać się przez minutę nad 20kg z wolną fazą negatywną spięciem i blablbla.
Oczywiście raz na jakiś czas trzeba wprowadzić zmianę i można się pobawić różowymi hantelkami.
Nie mam artykułów,ale z pewnością choćby Loui Simmons podziela to zdanie,a wytrenował kilkunastu rekordzistów.
Na końcu artykułu masz przypisy z badań,więc to nie jest tylko kwestia doświadczenia,ale i nauki. Sami autorzy arta przekonują mnie,że mają rację