I jestem. Ale się wyspałem. Genialnie. Żadnego wstawania.
Kondycyjnie - odpukać - fajnie. Najbardziej dokuczają plecy. I od wewnątrz i od zewnątrz (mam regularną ranę-otarcie od plecaka)
Następnym razem, bo będzie następny raz, przejadę dzień wcześniej trasę rowerem i porozkładam sobie miskę i wodę albo będę biegał po pętli 5 km ze stałym punktem żywieniowym. Bo liczyć na sklepy po drodze nie zawsze można.
Co do treningu z kulami...
Kupiłem kettla. 24 kg za całe 100 zł. Moim zdaniem okazja. Jutro odbieram, bo muszę jechać do Warszawy i wstąpię po drodze.
Jak kogoś interesuje to na allegro są również używane 2 x 32 kg w bardzo atrakcyjnej cenie. Gdybym nie miał Carycy to bym się szarpnął na zapas
Ciekawie się zrobiło. Będę miał pełny zestaw:
7,5 kg
2 x 16 kg
24 kg
32,5 kg
Razem kawał ciężaru. Ze starego drążka zrobiłem sobie
koromysło, na końcach którego mogę zawiesić kettle.
Koromysło to rusycyzm używany na wschodzie naszego kraju. Mało kto wie co on znaczy
Koromysło to podłużny drąg z wystruganą częścią do opierania na barkach. Służył do noszenia dwóch wiader wody na dłuższe odległości bez fatygowania barków i uchwytu dłoni.
Link na wikipedii
Dysponuję takim urządzeniem i ciężarami na obie strony.
Bo oto, w wyniku prostych operacji mam na jednym końcu 7,5 + 32,5 , a na drugim 24 + 16, co daje razem 80 kg obciążenia. Mogę z tym chodzić po schodach, robić przysiady,
martwe ciągi a nawet wyciskać jak znajdę patent na ławkę.
Kombinowałem z wysokim stepem. Już nawet miałem zbijać pudła ze sklejki, albo kupować jakieś skrzynie.
Wczoraj podczas biegu mnie olśniło. Na jednej z budów zobaczyłem zwykłe bloczki fundamentowe. Po 2-3 zł sztuka. Za 10 zł mam taki podest, że mogę na nim robić wszystko. Trochę problem z przenoszeniem może być ale do garażu nada się idealnie. Zwłaszcza interesują mnie martwe ciągi, przysiady i wiatraki z opuszczaniem kettla poniżej linii stóp. A jak energia mnie rozeprze to mogę takie bloczki...
Zobaczymy. Może po prostu napuszczę pianki poliuretanowej do wiader po farbach. Też powinno dać radę. Ma być stabilnie i najlepiej mobilnie.
No i trzeba się za drążkiem rozejrzeć. Ale to prawdopodobnie przyszły tydzień. Robię remont garażu i jak będę przyczepiał półki to coś wykombinuję. Może jakieś poręcze też wyjdą.
A z olśnień filozoficznych to odkryłem coś zaskakującego na temat moich relacji z Grubasem. Nie mogę go traktować jak więźnia. Muszę poszukać wspólnego języka. Ja go potrzebuję. Bo gdyby to był zwyczajny pasożyt i nierób, to nastąpiłaby eksterminacja dziada i po kłopocie... Ale ja go potrzebuję. On - Grubas - to jest ta część mojej natury, która szepcze: odpocznij, odetchnij, zjedz coś. Bez niej zajechałbym się błyskawicznie.
Mogę całą sytuację porównać go galery, której jestem kapitanem. Gruby to galernik. Owszem mogę go chłostać batem i zmuszać do wiosłowania, ale prędzej czy później przesadzę i doprowadzę do buntu (przestanie wiosłować i w desperacji rzuci się na żarcie)
Nie mogę go jednak błagać o wiosłowanie bo się rozpanoszy i będzie grymasił. A jak mu dam za dużo żarcia, to zacznie je kitrać po kątach w formie fatu.
Nie mogę go demoralizować niezasłużonymi nagrodami i wierzyć w jego obietnice ("daj jeść, a potem powiosłujemy")
Trzeba się spotkać po środku. On musi czuć się potrzebny, a ja - jak mądry pracodawca - muszę dbać żeby był silny, w dobrej formie i żeby miał warunki i do pracy i do odpoczynku. Nie można zaprzeczać samemu sobie i działać wbrew naturze
Tak mi się w głowie lęgło wczoraj
Idę robić śniadanie. Kurcze, sam nie wiem. Ćwiczyć dzisiaj czy nie? Mam chęć w sumie. Może pół godzinki chociaż