Jadą do mnie kuleczki nowe! Od Leona - 20 kg turniejówka i 28 kg żeliwniak. Można kupić taniej, ale po koleżeńsku wziąłem z Gdańska.
Garnitur będzie konkretny: od 8 do 32 kg, z przeskokiem co 4 kg. Od 8 do 16 dublety. Jeszcze tylko 40 i 48 i mam wszystko. To znaczy moja rodzina ma, bo ten sprzęt jest nieśmiertelny. A będę potrzebował buldoga już w lutym. Chyba, że dopiero druga połówka 10000 będzie "heavy". Zestaw 24-28-32 to już konkretna baza do wszelkich cykli siłowych. No i nareszcie długi cykl z wyciśnięciem na 28 kg będę robił.
Dzisiaj mam dostęp tylko do 16 kg. Coś tam sobie w plenerze wykminię (rozglądam się za górką). Do tego 5km+5xP20 (5 przebieżek po 20 sekund - sprawdziłem)
=================================
Nadużywam ostatnio przymiotników wartościujących negatywnie moje treningi biegowe. Zwłaszcza sobotnie. Śledztwo wydaje się być koniecznością.
Dzisiaj męczyłem się na 5 km zupełnie tak jakbym biegł pierwszy raz w życiu taki dystans. Drewniane łydki, wysokie tętno, skandalicznie niskie tempo i chęć jak najszybszego zakończenia tej żenady.
Co może się za tym kryć?
Poszlak mam kilka.
Główny podejrzany: układ treningów.
Do soboty biega się wspaniale. W sobotę przychodzi kryzys. A w niedzielę znowu, zazwyczaj, zupełnie przyzwoicie. Sobota następuje po piątku, a w piątek robię martwy ciąg. Czyżby ta jedna okoliczność potrafiła tak mnie wyczerpać?
Potencjalny podejrzany: dieta LC
W niedzielę zazwyczaj spożywam węglowodany i to w znacznych ilościach. Może być tak, że w sobotę lecę na oparach glikogenu i zwyczajnie mięśnie przy tak niewielkim obciążeniu biegowym nie są w stanie przestawić się na pozyskiwanie energii z kwasów tłuszczowych. Zanim to następuje ja muszę kończyć bieganie.
Prawdopodobnie organizm po całym tygodniu na niskich węglach wita insulinę istną fiestą energetyczną, a ja odczuwam to jako pobudzenie.
Dzisiaj po bieganiu zjadłem dwie mandarynki, które podziałały na mnie jak środek usypiający. Dosłownie padłem i leżałem. Nawet się chyba zdrzemnąłem. Do puli przygotowań dorzucam 5 km, ale zdobyłem je w sposób upokarzający. Jeżeli nie wyciągnę z tego jakiejś nauki, to trening ten uznam za stracony czas.
Przed treningiem zrobiłem krótkie rozmachanie odważnikiem.
5 obwodów:
- 5 x OA Swing
- 5 x High Pull
- 5 x Snatch
- 5 x LCCPress
- zmiana ręki i powtórka
- szybki podbieg pod górkę
- trucht na dół (jako odpoczynek)
Tętno nawet jakoś szczególnie nie skoczyło do góry, ale rozgrzałem się solidnie. Może to od tego ten spadek formy na bieganiu? Od kuli 16 kg? Wątpię trochę.
No nic. Jutro 10 km, ale od rana płatki-sratki, mąka, owoce, warzywa, kasza. Nie mam ochoty na wymyślanie fikuśnych potraw i najchętniej to bym to wszystko wrzucił do blendera i wypił w kilku podejściach.
Lecę chyba spać. Albo uwalę się przed telepudłem. Nie chcę już dzisiaj czytać. Mam książkę jakiegoś czeskiego pisarza - zbiór krótkich, psychologicznych opowiadań, które mają jeden cel: zapędzić czytelnika do jakiejś ciemnej dziury i uwięzić go tam z flaszką w dłoni. A że nie piję alkoholu, to nie bardzo mam jak odreagować
Frazy się trafiają ładne i poważne, ale ogólnie wieje od lektury depresją, marazmem i zniechęceniem. Ja wiem, że można być dobrym pisarzem, który potrafi tworzyć tzw. "nastrój", ale wolałbym nieco inny nastrój. Zacząłem, to wypada skończyć. Drugi raz nie sięgnę po lekturę. A może to przez to g**** tak mi się dzisiaj źle biegało?
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2013-12-28 21:22:59