Co mnie dzisiaj spotkało... Jak tu żyć? Aż się przeraziłem tłumem w klubie. Dodatkowo okazało się, że nie mają odważników już na stanie. Się spieniłem, ale było za późno na zmianę lokalu.
Tłum, tłum, tłum. Wchodząc między maszyny aerobowe (ustawione na ścisk) czułem się jak w filmie "Ziemia obiecana". Gdybym się potknął i wpadł w te tryby to kaplica.
Wspomniany tłum jakiś taki nierozgarnięty. Sezonowcy chyba w 80% Zero instynktu siłownianego. Ja tu łupię zarzuty z podrzutem, a koleś rozkłada mi się u nóg i zaczyna klepać brzuszki. Myślałem, że mu - w imię zasad - zrzucę koło głowy sztangę. Może by pojął.
Nikt nie robi martwego ciągu, kilu kolesi przysiady. Dziewczyny na suwnicy robiły przysiad, który nazywam "Prośba o kontuzję"
Jakaś makabra.
Ok. Clean & Jerk - strasznie marnie mi to idzie. Sztangi takie jakieś metroseksualne, z zalanym gumą stałym obciążeniem. Pewnie funkcjonalne do jakich bicepsów-tricepsów, ale podrzut z tym cudem to jakaś karykatura. Z racji braku miejsca również zarzut strasznie czujny i asekuracyjny. Na kijku 50 kg 5 x 5. Gdzie tam temu ćwiczeniu do długiego cyklu z parą odważników...
Potem mc i przysiady. I tu zapłakałem z zazdrości. Dobry stojak to coś czego brakuje mi przy przysiadach, a duże talerze robią z martwego ciągu delicję i wisienkę na torcie.
MC poszło (jak wszystko) 5 x 5 ze 100 kg, a przysiad z 80 kg
Potem rwania... Epopeja. Trenerzyna z łapami w kieszeniach urządził sobie pogaduchę z jakimiś kolesiami tuż przed moim nosem. Rozmawiali o dupach przychodzących na siłownię i w zasadzie doszedłem do wniosku, że chyba jakaś agencja towarzyska wykupiła swoim pracownicom karnety. Z opowieści tych Czereśniaków wynikało jednoznacznie, że prowadzenie kilku dziewcząt trudno byłoby nazwać porządnym. I w sumie mało mnie to... Nie ruszają mnie ani opowieści młodocianych erotomanów-gawędziarzy-ruchaczy-teoretyków, ani smutna prawda, że niekiedy dziewczyny nie szanują się zbytnio. Natomiast wkurza mnie to, że odbywają się pod moim nosem, w momencie gdy chcę robić dość trudne ćwiczenie jakim jest
rwanie. I znowu te podejrzane sztangi bitumiczne, bo przecież nie ma miejsca żeby machnąć olimpijką. Dwie serie zdzierżyłem (żenada). Następne dwie zrobiłem rwanie hantlem 27,5 kg byle stamtąd wyjść jak najszybciej. Odżałuję siano i pójdę na naukę rwania do jakiegoś ciężarowca. Bo to co uskuteczniam woła o pomstę do nieba. Śmiało mógłbym rzucać większymi ciężarami, ale widziałem i czułem swoją technikę. Mentalnie tak zrosłem się z odważnikami, że cierpiałem dzisiaj niemal fizycznie z tęsknoty za nimi. Nigdy więcej.
Następnym razem albo pojadę do klubu z odważnikami (ta sama cena, ale trzy razy dalej - marne odważniki), albo dołożę dwie dychy i zrobię trening jak biały człowiek w jakiejś sieciówce ze standardami.
Dobrej nocy.