Pospałem godzinę, wypiłem kawę i jestem gotów do walki. Ba! Mam na nią ochotę! Wspominałem, że zjadłem wielką kalarepę? Super była
I mam chęć na kilka uderzeń serca więcej.
Chmurzy się i to solidnie. Chyba z biegania będą nici. Przez ten cholerny upał mam ochotę rozebrać się do naga i pobiegać w deszczu. Obawiam się tylko, że nasze staromodne społeczeństwo mogłoby nie wykazać się zrozumieniem i następny trening miałbym wyjątkowo izometryczny z głównym ćwiczeniem:
napinanie mięśni w kaftanie bezpieczeństwa. Suplementacja też raczej ukierunkowana byłaby na wygaszenie chęci treningowych
Co za świat. Możesz chodzić po ulicy pijany, drzeć ryja, przeklinać, zwymiotować, paść na trawnik - i wszyscy dookoła zrozumieją Twoje zachowanie. Wiadomo: gorzała robi z człowieka durnia. A jak masz kaprys pobiegać na waleta po deszczu, to ładują Cię do czubków
A z naszego podwórka, to te urzekające pytania: "To kiedy zaczniesz normalnie jeść?" Normalnie? Ja? I to najczęściej pada znad talerza pełnego jakiegoś syfu, którego nie tknąłbym nawet za grube siano.
Ale ja tu zaczynam jakieś hipisowskie klimaty, taniec w deszczu, nagie pląsy, a tu sprawa poważna. Bo poruszać się trzeba.
Chyba pójdę na basen i to zanim zacznie się burza. Muszę się odstresować zanim będę miał basen w garażu. Popływam sobie szybko pół godziny, a potem bryknę do sauny. Chociaż nie wiem czy po tej kalarepie to dobry pomysł
Zaś jutro - taka mnie naszła refleksja natury ogólnej - wstanę skoro świt tj. o 4-5. Zjem jakieś energetyczne śniadanie. Spakuję majdan w sakwy: trzy kawałki gotowanego schabu, jajka, kefir i dwie butelki wody mineralnej. W drugą sakwę wezmę pelerynę przeciwdeszczową i zapasowe łachy. A potem strzelę się do domu rodzinnego - lekko licząc 100 km - ale czy mi się spieszy? Około 10:00 powinienem być na miejscu. A po drodze kupię jakieś bułki, suchary, wafle do tego schabu. Zjem obiad, odpocznę i pójdę na ryby. Cały manewr powtórzę w niedzielę, tylko w drugą stronę i bez ryb po powrocie. A jak będzie padało ostro to wrócę pociągiem/autobusem. I wsio. Trochę mogę być zmęczony w poniedziałek, a w planach mam dokładkę ciężaru w martwym ciągu (kolejne 5kg), ale nawet najlepszy plan można zmienić
I tak w przyszły piątek chciałbym podnieść maksa, ale takiego prawdziwego, a nie zaplanowanego. Z drugiej strony to powiedziałem sobie, że 140-150 kg to górna granica, do której pozwolę sobie hasać bez pasa. Jakoś jednak większego zapotrzebowania na takie wsparcie nie mam i myślę, że dość dobrze wychodzi mi usztywnianie kręgosłupa napięciem mięśni i przepony. Zobaczymy. Jak poczuję, że jadę po bandzie, to zwyczajnie odpuszczę.
Zanim jednak wyruszę muszę dzisiaj ogarnąć kwadrat i zrobić pranie z całego tygodnia. Jeżeli świt powita mnie w czystym mieszkaniu, bez jednej sztuki bielizny do prania to jadę. Jeżeli nie, to poćwiczę sobie jutro z kulami. Lekko.