Pospamuje sobie troszkę, bo znalazłam bloga który urzekła mnie paroma wpisami,
**KLIK**. Ku pamięci, ku kontuzji
Łukasz PanfilW wieku lat dwudziestu dziewięciu coś mi się popsuło zarówno w mechanizmach fizycznych jak i mentalnych. Od tego momentu nie ma już biegania bez bólu natury mechanicznej. Aktualnie od 2-3 miesięcy wychodzę na trening z awarią kolana i stawu skokowego. Nie jest to raczej nic poważnego, bo jednak wciąż biegam, poza tym po rozpędzeniu maszyny ból ustępuje. I tak jest od tych pięciu lat, a to achilles, a to biodro, a to stopa albo inny element odpowiedzialny za właściwości jezdne.
W ustawieniach sterownika umiejscowionego pod maską zwaną gdzieniegdzie czaszką też zapewne ktoś grzebał.
Łukasz PanfilMam prawie 34 lata. Właściwie nie mogę jeszcze powiedzieć, że wszystko co mogłem zrobić w kontekście rekordów życiowych jest już za mną. Wszystko na pewno nie. To wciąż dobry wiek, żeby ruszyć wyniki w maratonie, połówce czy nawet na 10000m. Potencjał organizmu gdzieś tam pewnie drzemie. Żeby go zupełnie obudzić nie wystarczy tylko dobrze realizowany trening. Nie wrócą już sterylne warunki treningowe jakie miałem w czasach ustanawiania „personal bestów”. W degradację profesjonalizmu ingerują również moje dzieci. Potrafią mi wytłumaczyć, że oglądanie żab czy karmienie ryb w stawie jest bardziej pasjonujące niż bieganie, które można przynajmniej przełożyć.
Ostatnio Marcin Nagórek na swoim blogu napisał bardzo mądre słowa, że im człowiek starszy tym większy problem sprawia prowadzenie tzw sportowego trybu życia. Zgadzam się z tym w pełni. Im człowiek starszy tym więcej zna smaków życia, a raz ugryzione jabłko budzi pokusę zjadania go kilogramami.
Podsumowując - trenuję wciąż na maxa, żrąc przy tym jabłka i oglądając żaby
Te dwa kawałki niby zwyczajne, a bardzo mi się podobają