IcariumBo to potem lezy i zajmuje miesce w domu.
To tak jak z kobietami
Ale wolę mieć harem kettli niż jedną upierdliwą babę w domu
Do rzeczy Panie i Panowie
Godzina publikacji tego posta to nie złudzenie.
Od godziny z hakiem (3:30 AM) nie śpię i nie mogę spać. Pani Ketoza upomina się o należne jej honory.
O 3:30 AM obszczałem pasek i zrobił się niemal wiśniowy, czyli ci mali s-k-u-r-w-i-e-l-e, ketony zabrały się do roboty. Dzisiaj powinienem się w związku z tym podładować, ale odłożę to do jutra.
Ogólnie obudziło mnie pragnienie. Jestem już po trzech kubkach wody i kawie z olejem kokosowym. Wpadło dodatkowo do menu, ale Gruby jak tylko się zorientował, że nie śpię to od razu zaczął napierdlać miską po kratach celi i drzeć ryja o jakieś jedzenie. Jeszcze przed tą kawą czułem się solidnie nakręcony, a teraz to dosłownie żyleta w głowie.
Podsumujmy z rana pierwszą fazę operacji "Ognie Kata"
Wstęp, czyli punkt wyjścia.
1. Dużo ćwiczę + jem stosunkowo niewiele = narobiłem sobie kłopotów.
2. Mam blokadę psychiczną przed żarciem powyżej 3000 kcal, a ćwiczyć lubię bardzo.
3. Mam ochotę na długie biegi i powinienem ważyć mniej niż 110 kg (uznałem tę wagę, za swoją fizjologiczną normę)
4. O ile w ciągu tygodnia jest w miarę ok, o tyle np. wypad do rodziców, albo jakieś ekstra żarcie (bankiet, przyjęcie itp.) kończą się błyskawicznym przyrostem "masy". A nie powinno tak być. Skoro tak się dzieje, to znaczy, że mój metabolizm zwolnił znacznie, prawdopodobnie pod wpływem stosunkowo dużej aktywności fizycznej (5-6 treningów z kettlebells + 6 biegań tygodniowo - mniej nie potrafię. Mam ruchowe ADHD i odrabiam zaległości)
5. Obserwowałem swoją wagę uważnie. O ile poniedziałkowe wskazania wagi 112 kg potrafiłem zignorować, bo praktycznie wystarczyły dwa dni na zniwelowanie do poziomu 110-109 kg, to już dwa kolejne poniedziałki z wagą 114 kg dały mi do myślenia. Obwody ciała nie zmieniały się radykalnie (1-2-3 cm w górę). Przeskoczyłem raptem o dwie dziurki w pasku, od momentu wyjścia z diety. Wpadłem w pewien schemat: weekend u rodziców (nie, że leżę i jem: ostatnio przebiegłem się w sobotę 17 km; i zawsze mam ze sobą odważnik albo worek bułgarski), pieczywo, makaron to ekstremalne czity - w poniedziałek waga podbita -> w piątek już "normalna" -> wyjazd do rodziców itd... Tak nie może być.
Działanie.
Skoro zwiększenie ilości wysiłku nie pomaga, pilnowanie miski też, to trzeba wykorzystać starą zasadę aikido: pociągnij gdy przeciwnik pcha i popchnij gdy on chce pociągnąć
.
Zdecydowałem się na mocne atomowe uderzenie w metabolizm i powtórzenie procesu wychodzenia z diety z dołożeniem kcal do bilansu i mocnym treningiem. Bez tego ani rusz.
Atomowe uderzenie, to dla mnie dieta ketogeniczna.
Założenie jest proste i opisane na 1000 stron. Energia z tłuszczu - białko tylko jako budulec (nadmiar spowolni wszystko - nawet połowa przyjętego białka może zostać zamieniona za związki zastępujące glukozę, obciążając przy okazji nerki i wątrobę) - węgle do minimum (i tak, że pojechałem w okolicy 30 g dziennie to eksperyment)
A zatem żarcie możliwie tłuste, nieprzetworzone i - o ile się da - bez mieszania tłuszczu roślinnego i zwierzęcego. Na początku trochę pobłądziłem z tym. Zrezygnowałem z podejrzanej taniej oliwy z oliwek, na rzecz masła ekstra, jajek i oleju kokosowego (niewypał w potrawach - w kawie świetny). Zrzuty z miski w profilu.
Na czczo: błonnik
4 posiłki co 4 godziny - w pierwszym i ostatnim witaminy (im mocniejsze tym lepiej)
Woda i płyny - do oporu
Zero cukru, zero soli.
W pierwszym tygodniu białko na wodzie (po treningu), w drugim już na mleku - pełnym.
Jeden tzw. czit
i cały misterny plan w pi-Z-du...
Dzisiaj zaczyna się 5-ty dzień pierwszej fazy uderzenia. Prawdopodobnie pozbyłem się z organizmu wody, ale stwierdzona obecność ciał ketonowych świadczy o tym, że Gruby zaczął wp*****lać tynk ze ścian w swojej celi, albo inaczej mówiąc zjadam sam siebie, czytaj: trawię na potrzeby energetyczne własny tłuszcz. Odczyty z mojej mało wartej wagi z podstawową analizą składu ciała zdają się to potwierdzać (zwłaszcza na odcinku szacowania BF waga daje dupy na całej linii - ale jakieś wskazanie jest)
Jak wygląda sytuacja?
Obwody:
Pas -2cm
Talia -2cm
Udo -2cm
Tabela wagi:
Zdjęcia wyświetlacza wagi:
Sympatycznie
W ciągu pięciu dni zjechałem z masą o 6 kg (4 kg to prawdopodobnie woda)
Tak to wygląda na żywym chłopie.
Wprowadziłem organizm w stan, kiedy produkuje ciała ketonowe.
Nie jest to dla mnie dziwne. Przez pierwszy miesiąc odchudzania, w tym na diecie ketogennej, schudłem kiedyś 13,7 kg.
Ale, ale... To dopiero 1/6 drogi. Za mną pierwszy tydzień. Teraz nadejdą dwa dni lekkiego podładowania. A od poniedziałku 4 dni cyklu tłuszczowego. Następne dwa tygodnie dieta z ostrożnym podnoszeniem węgli i kcal, a potem znowu dwa tygodnie keto. No, a po nich ostateczne utrwalanie czyli rozpędzanie metabolizmu za pomocą jedzenia, żeliwa, butów do biegania
I teraz najważniejsze: to nie jest zachęta dla kogokolwiek. Stosowanie takiej diety może mieć niefajne skutki zdrowotne (zwłaszcza dla osób, którym dokucza wysoki cholesterol, choroby wątroby, nerek, kamice itp.)
Ja już to przerabiałem pod okiem fachowca i wiem - pi razy oko - jak reagować i co robić. Zjazd z wagi to połowa roboty. Ta lżejsza. Zabezpieczenie spadku i rozbujanie metabolizmu - to dopiero wyzwanie. No i jeszcze coś. Nie ma półśrodków. Rytuał ketogeniczny musi się odbyć od samego początku do samego końca, którym jest przemyślany sposób wyprowadzenia organizmu z diety. Bez tego etapu czeka śmiałków spektakularny efekt YOYO (specjalnie napisałem wielkimi literami). Gdybym teraz dał ciała, albo uznał, że jest ok, w przyszły piątek ważyłbym 115 kg minimum
Ta dieta nie zawodzi, ale wymaga zrozumienia mechanizmów:
- zbyt duża podaż białka utrudnia przejście w
stan ketozy
- zbyt duża podaż białka może doprowadzić do zapaści i omdleń. Dlaczego? Proste. Wątroba będzie sobie część białka zagospodarowywała po swojemu, uzupełniając glikogen. Niestety w pewnym momencie nie wystarczy go do zasilania mózgu i można się obudzić na podłodze, daj Boże nie pod sztangą. Tak skończyła się moja ostatnia tłuszczówka: kilogram szynki + trzy pomidory + 2 kostki smalcu. Dziennie. Padłem na gębę i leżałem 20 minut z połową świadomości.
Trzymajcie za mnie kciuki
A generalnie jest ok. Nie wiem tylko czy dzisiaj coś poćwiczę, bo jednak czuję nogi po wczorajszych wygłupach. Ale jakże to tak? Nie powitać Pani Ketozy treningiem? O zaiste, nie godzi się tak
Zobaczymy. Energii mam aż za dużo. Idę strzelić podwójną porcję błonnika. Za zdrowie ketonów!
No i pamiętajcie: zero litości dla Grubego